Przyszedł listopad i jakby na zawołanie nastała wszechogarniająca szarość. Mżawko-mgła dominowała przez cały miniony tydzień, choć jak na tę porę roku było dość ciepło, bo około 10 stopni (nie wierzę, że to piszę – wszak wiadomo, że wszystko, co poniżej plus 15 stopni C to MRÓZ!). W takich okolicznościach najlepiej jest włączyć sobie odpowiednią muzykę – ostatnio znalazłam po latach pewną stację radiową z Dominikany (Fuego 90) – znaczy, jestem przekonana, że po latach i że lata temu słuchałam tej stacji będąc w Nowym Jorku, ale oczywiście pamięć płata figle, więc może tylko nazwa stacji się zgadza i to wcale nie ta. W każdym razie odpowiednia dawka latynoskiej salsy i można myślami oderwać się od listopada i umknąć gdzieś na jakąś małoludną plażę daleko-daleko…
A dokładniej na Wyspy Kanaryjskie 🙂
Spis treści
- 1 Kanary po kawałku
- 2 Plany zmieniły się już w drodze na lotnisko…
- 3 Z plaży na plażę…
- 4 Plaża w Costa Teguise (1)
- 5 Arrecife – plaża w stolicy (2)
- 6 Puerto del Carmen (3)
- 7 Playa Honda – lotnisko (prawie) na plaży (4)
- 8 Muelle de Los Mármoles (5)
- 9 Playa Blanca (6)
- 10 Costa de Papagayo (7)
- 11 Famara (8)
- 12 And the winner is…
Kanary po kawałku
Lanzarote jest jedną z Wysp Kanaryjskich, najbardziej wysuniętą na północny-wschód (z tych większych wysp). Pojechaliśmy tam 2 lata temu, po tym jak przegoniłam nas przez tydzień po Teneryfie i Krzysiek wtedy stwierdził, że w następny urlop będziemy leżeć plackiem na plaży i koniec. Tak naprawdę żadne z nas nie potrafi spędzić li i jedynie w ten sposób zbyt wiele czasu, ale wyjazd na Teneryfę rzeczywiście mógł być męczący. Jakkolwiek zapoczątkował pewną serię – planujemy zwiedzić wszystkie główne wyspy archipelagu Kanarów, by sprawdzić która nam się najbardziej podoba. A każda jest inna, choć leżą tak blisko siebie.

Artykuł zawiera linki afiliacyjne (programy partnerskie). Oznacza to, że jeżeli zdecydujesz się na zakup (np. rezerwację noclegu), ja otrzymam z tego niewielką prowizję. Link afiliacyjny nie ma wpływu na wysokość ceny i nic Cię nie kosztuje. A mi pomoże kontynuować pracę na blogu, żeby dostarczać Ci wartościowych treści 🙂 |
Plany zmieniły się już w drodze na lotnisko…
Kiedy to okazało się, że żadne z nas nie wzięło prawa jazdy i tym samym zarezerwowany przed wyjazdem wynajem samochodu stanął pod znakiem zapytania. No worries – jak mawiają Australijczycy. Chwila grzebania po Internecie w poszukiwaniu rozwiązania, kilka maili wymienionych z wypożyczalnią i jednak nie. Wprawdzie okazuje się, że istnieje instytucja, od której można uzyskać kopię prawa jazdy i mogliby ją przefaksować do wypożyczalni, ale akurat nasza takich zabiegów nie uznawała, więc pozostało nam anulować rezerwację, a po wyspie podróżować… lokalną publiczną komunikacją. Być może to nieco ograniczało możliwości zabrnięcia w najdalsze zakątki wyspy, ale z drugiej strony nie trzeba się było męczyć za kierownicą i mogliśmy doświadczyć więcej bezpośredniego kontaktu z mieszkańcami 🙂
Komunikacja publiczna jest na wyspie zresztą całkiem przyzwoita. I to ograniczenie poniekąd zdeterminowało motyw przewodni wyprawy – plażing 🙂
Z plaży na plażę…

Lanzarote jest wyspą, toteż idąc w dowolnym kierunku trafia się w końcu na jakąś plażę 😉 A są one bardzo różne – od kamienistych, przez takie z nieco ciemniejszym piaskiem i żwirkiem po piękne, szerokie, białe. Ku naszemu zaskoczeniu, wiele z nich łączy jedno – są prawie puste! Przez dużą część dnia, a trzeba dodać, że byliśmy tam pod koniec lipca, czyli w środku okresu wakacyjnego!
Dla większej przejrzystości, ponumerowałam poszczególne plaże i oznaczyłam je na mapce. Może ktoś będzie miał ochotę pojechać i sprawdzić czy podziela moje wrażenia 🙂
A zatem – plażing czas zacząć!
Booking.comPlaża w Costa Teguise (1)
W tej miejscowości się zatrzymaliśmy i to była nasza baza wypadowa przez cały wyjazd. Plaża w Costa Teguise jest średniej wielkości, biała, piasek jest całkiem przyjemny, ale… okrutnie wiało. Wiatr sprawiał, że nawet kiedy siedziałam bez ruchu, nic nie mówiłam, w ogóle nie otwierałam ust – piasek po chwili miałam wszędzie. Nawet czułam go w zębach!
To sprawiło, że nie spędziliśmy na tej plaży zbyt wiele czasu i raczej eksplorowaliśmy wszelkie inne miejsca niż kierowaliśmy swe kroki tam (a kroków tych nie mieliśmy wiele do zrobienia, bo wynajęliśmy sobie apartament zaraz obok).
Nieco na południe od Costa Teguise (jest tam całkiem przyjemny szlak spacerowy wzdłuż wybrzeża) plaże są już mniejsze i bardziej kamieniste. Tam nie było już prawie nikogo.



Arrecife – plaża w stolicy (2)
Plaża w Arrecife – największym mieście Lanzarote i jej stolicy – nas zaskoczyła. Płaska, szeroka i… kompletnie pusta! Może to nie był najcieplejszy dzień naszego wyjazdu, słońca akurat też przesadnie nie było, ale jednak te pustki były zadziwiające. Nie jestem w stanie pojąć tego fenomenu – piękne, ale całkowicie niemal puste plaże, za to przy hotelowych basenach, tuż obok tych pustych plaż, dosłownie ciężko nogę postawić pomiędzy leżakami (przynajmniej w tych hotelach, które widzieliśmy tak „zza płota”). Ludzkość chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać!
Co do plaży w Arrecife, nie zatrzymywaliśmy się tam i nie kąpaliśmy, bo wybierając się do stolicy jakoś tego nie uwzględniliśmy i nie zabraliśmy odpowiedniego ekwipunku. Ale myślę, że warto byłoby spróbować.

Puerto del Carmen (3)
Jak plażing, to plażing 🙂 Tym razem postanowiliśmy udać się do Puerto del Carmen, a że nie lubimy leżeć zbyt długo, zrobiliśmy sobie spacer wzdłuż wybrzeża aż do Arrecife.
Tu kolejny szok – piękna, szeroka, płaska plaża i… żadnych tłumów!

Do Puerto del Carmen dojechaliśmy z Costa Teguise oczywiście autobusem (z przesiadką w Arrecife). Wysiedliśmy na południu tej miejscowości, żeby móc przejść prawie całą tamtejszą plażę (po uprzedniej kąpieli w oceanie). Zaczyna się cudownie – miękki, biały piasek, szeroko, zero tłumów. Im dalej jednak na północ, tym więcej pojawia się skałek.
Playa Honda – lotnisko (prawie) na plaży (4)
Droga z Puerto del Carmen ku Playa Honda (nieopodal Arrecife) to ok. 9 km, ale uwzględniając przystanki na ochłodę w oceanie, można zrobić z tego ciekawą wycieczkę na sporą część dnia. W miarę oddalania się od Puerto del Carmen wybrzeże robi się nieco bardziej skaliste, a piasek miejscami ciemnawy, ale co jakiś czas można znaleźć wygodne miejsce do wejścia do oceanu. Ciekawostką jest pas lądowania dla samolotów zaczynający się tuż za plażą (Playa Honda). Można się tam chwilę przyczaić na skałkach i nie trzeba czekać długo aż nad głową przeleci jakiś lądujący właśnie samolot 🙂


Muelle de Los Mármoles (5)
W pobliżu portu Muelle de Los Mármoles znajduje się niewielka plaża wciśnięta pomiędzy portowe rejony Arrecife. Zatrzymaliśmy się tam tylko ze względu na wrak statku, który mijaliśmy za każdym razem, gdy jechaliśmy do Arrecife (nasz główny węzeł przesiadkowy, każda prawie wycieczka zaczynała się od przejazdu do stolicy).

Statek ten trafił w 1981 roku na sztorm przepływając koło Wysp Kanaryjskich, był uszkodzony i nie bardzo widziano możliwość jego zawinięcia do portu, wobec czego postanowiono osadzić go na mieliźnie nieopodal portu. I – jak widać – tak już został, stanowiąc swego rodzaju atrakcję turystyczną Lanzarote.
Playa Blanca (6)
To miejscowość położona na samym południu wyspy. Typowo turystyczna, z wieloma hotelami i łupiącą od nich głośną muzyką lub głosem instruktora aquaerobiku nadającego rytm ćwiczeń przez megafon (w akompaniamencie głośnej muzyki). Generalnie – coś w ogóle nie dla nas. Pojechaliśmy tam tylko ze względu na zachwalaną ze wszystkich stron plażę.
I rzeczywiście – Playa Blanca jest ładna. Ale i dość zatłoczona (jak na dotychczas obserwowane standardy na innych plażach).
Wystarczy jednak pójść kawałek dalej… albo podjechać kilka przystanków autobusem…
Costa de Papagayo (7)
Tak naprawdę przyjechaliśmy tutaj, a Playa Blanca była tylko punktem do dalszej wycieczki. Plaża w Playa Blanca jest naprawdę ładna, a woda cudnie przejrzysta. Jeśli ktoś lubi tłok i hałas, to proszę bardzo. My nieszczególnie, dlatego szukamy przeważnie jakichś mniej uczęszczanych miejsc. I… przygód 🙂


Playa Mujeres łączy w sobie wszystko to, co najlepsze – cudownie ciepły biały piasek i wspaniałą, przejrzystą, ciepłą wodę oceanu. Pływając tam myślałam, że brakuje jedynie tego żółwia morskiego z plakatów biur podróży i byłby komplet. Zdecydowanie warto przenieść się kawałek dalej, żeby znaleźć ten zakątek.
I tu uwaga – odnośnie poszukiwania przygód – Playa Mujeres jest, powiedzmy, plażą pośrednią. Ogólnie Costa de Papagayo znane jest z… plaż dla naturystów. Na Playa Mujeres większość ludzi była wprawdzie poubierana, ale widok całkowitych golasów też nikogo ani nie dziwił, ani nie raził.
Ale już „za rogiem”…

„Za rogiem”, a konkretnie mówiąc za kamienistym przejściem pomiędzy plażami, znajduje się Playa Del Pozo – plaża, na której można było znaleźć już w zasadzie tylko naturystów i gdzie strój kąpielowy wydawał się być wręcz nietaktem 😉 Szczerze mówiąc, trochę się obawiałam tej wizyty, ale pojechaliśmy i polecam wszystkim 🙂 Ten luz, brak ograniczeń, przyjemność odczuwania wody całym ciałem, brak skrępowania – warto tego doświadczyć 🙂
Z oczywistych względów nie opublikuję zdjęć z samej plaży 😉 Musicie się tam wybrać sami! 🙂 Tylko uważajcie na przypływy, które mogą zamknąć Wam drogę powrotną (dołem, po skałkach, bo zawsze można wrócić naokoło, górą, ale w upale i na piechotę to mogłaby być nieco uciążliwa dreptanina).
Famara (8)
Jak tylko zdradziłam w pracy, że jadę na Lanzarote, koleżanka od razu powiedziała mi „musisz pojechać na Famarę”. Wtedy jeszcze ta nazwa nic mi nie mówiła, ale potem…


W dniu, kiedy pojechaliśmy na Famarę, wywieszona była czerwona flaga ze względu na silne prądy. Dlatego wchodziliśmy do wody tylko tyle, by się potaplać i poprzeskakiwać przez fale, które były rzeczywiście dość spore i silne i czuć było wyraźnie wciągającą moc wody.
Famara okazała się być prawie zupełnie pusta. Ale nie od razu. Zaraz przy wejściu na plażę było trochę ludzi, po prostu trzeba było zrobić sobie spacerek w dalsze rejony, minąć adeptów szkółek surfingowych i można było mieć plażę prawie tylko dla siebie.
Famara plażą dla naturystów generalnie nie jest, ale jeśli przejść się ten kawałek dalej, to może się nią stać, a przynajmniej nikomu to tam nie przeszkadza. Zwłaszcza, że prawie nikogo tam nie było 🙂

Na Famarze trzeba szczególnie uważać – poza słońcem i prądami morskimi – na przypływy. Otóż rano rozkładamy się z ręcznikami milion metrów od wody, do której idzie się i idzie, by za około 3 godziny woda przyszła nam niemal pod nos. Sami nie doświadczyliśmy, ale byliśmy świadkami pospiesznego galopu z wody na plażę, by ratować to, po co woda wyciągała już swoje wodne macki 😉

And the winner is…
Po ponad tygodniowym plażingu i odwiedzeniu różnych plaż w różnych zakątkach wyspy jednogłośnie wyłoniliśmy zwycięzcę naszego rankingu.
Tym zwycięzcą zostało… – ktoś jest zaskoczony? 😉 – Costa de Papagayo i Playa Del Pozo!
Bez cienia wątpliwości uznaliśmy tę plażę za najlepszą ze wszystkich, jakie przetestowaliśmy, a w ramach nagrody dla zwycięzcy – wybraliśmy się na nią jeszcze raz ostatniego dnia naszego pobytu.
Oczywiście plaże nie były jedynymi miejscami, do jakich się udawaliśmy na Lanzarote, ale o tym może innym razem.
Jeżeli będziecie kiedyś na Lanzarote – spróbujcie zorganizować sobie podobny plażing i sprawdźcie czy Wasze odczucia są podobne 🙂 Bo jednak nie ma to jak przekonać się samemu! 🙂