Po dwóch dniach spędzonych w Parku Narodowym Uluru-Kata Tjuta, 10 kilometrowym spacerze w upale australijskiej pustyni wokół urzekającego Uluru, podziwianiu tej ikonicznej skały o zachodzie słońca, by następnego dnia o wschodzie oniemieć na widok promieni słonecznych grających w berka z cieniami na skałach Kata Tjuta, po kilkugodzinnym spacerze wśród tych skalnych kopuł – trudno było sobie wyobrazić, że może istnieć coś jeszcze lepszego. A może. I istnieje!
Miejsce to znajduje się około 150 km od trasy z Alice Springs do Uluru i niby, biorąc pod uwagę skalę australijskich odległości, to wcale nie tak dużo, ale… no jest zupełnie nie po drodze do niczego. I to jest zarówno wada, jak i zaleta tego miejsca, bo dzięki temu nie jest ono wcale zatłoczone. Bardzo często jest pomijane przez zwiedzających okolicę turystów – a to wielki błąd!

Mowa o Kings Canyon – wielkim kanionie wyrzeźbionym przez rzekę Kings Creek przez miliony lat w tutejszym czerwonordzawym piaskowcu, znajdującym się na terenie Parku Narodowego Watarrka w stanie Terytorium Północne. Ściany kanionu są niemal pionowe i mają ponad 100 metrów wysokości! Część obszaru jest świętym miejscem dla tutejszego plemienia Aborygenów – Luritja – którzy mieszkali na tych terenach już ponad dwadzieścia tysięcy lat temu. Fragmenty te nie są objęte szlakami, a turystów prosi się o niepozostawianie tam swoich śladów.
A skąd nazwa? Kanion nazwano od płynącej tu rzeki, którą pan Ernest Giles (tak, to ten pan od odkrycia Kata Tjuta) nazwał Kings Creek w 1872 roku, nie na cześć któregoś z brytyjskich królów, ale ku pamięci swojego bliskiego przyjaciela – pana Fieldera Kinga.
Trzy drogi
Przez Kanion prowadzą trzy szlaki:
- Około godzinny (2 km) szlak Kings Creek Walk prowadzi dnem kanionu, na jego końcu jest platforma, z której można podziwiać niemal pionowe skalne ściany stojąc u ich stóp.
- Drugi szlak – liczący nieco ponad 6 km – Kings Canyon Rim Walk – jest zapętlony i kończy się w miejscu startu. Jego pokonanie zajmuje około 3-4 godziny. Rozpoczyna się wspinaczką pod górę, który to odcinek nazywany jest przez lokalnych mieszkańców Heartbreak Hill albo Heart Attack Hill (co można przetłumaczyć jako Wzgórze Zawałowców), żeby następnie ze szczytu skał móc podziwiać piękno i ogrom kanionu oraz panoramę okolicy. Po drodze schodzi się do miejsca zwanego Ogrodem Eden (Garden of Eden), gdzie znajduje się stałe jeziorko otoczono bujną roślinnością. W drugiej połowie szlaku mija się kopuły z piaskowca, a następnie schodzi się do punktu startu. Szlak może być okresowo zamykany przy wysokich temperaturach powietrza.
- Trzeci szlak – Giles Track – to coś dla naprawdę wytrawnych wędrowców. Ma długość 22 km i łączy Kings Canyon z Kathleen Springs. Gdyby ktoś z Was miał ochotę pokusić się na ten wariant, naprawdę weźcie pod uwagę stopień trudności tutejszych warunków, zwłaszcza latem, kiedy jest bardzo upalnie i sucho, i o odwodnienie jest bardzo łatwo.
Wybieramy wariant drugi
Słońce jest już dość wysoko na niebie, ale jest ono dość zachmurzone, przez co promienie słoneczne nie dają się nam aż tak bardzo we znaki, za to światło jest dość rozproszone, co wpływało znacznie na jakość fotografii.
Na początek – wspinaczka na Wzgórze Zawałowców. Po przejściu wąwozów w Kata Tjuta byliśmy już przygotowani 🙂



























W końcu docieramy na szczyt kanionu. Widok, jaki ukazał się naszym oczom, wynagradzał wszelkie dotychczasowe trudy!












Nasyciwszy oczy pięknem tutejszych krajobrazów, ruszyliśmy dalej. Mój wewnętrzny, niespełniony geologo-biolog do dziś czuje lekkie ciarki kiedy patrzę na te wszystkie cudowne warstwy osadowe i zwietrzeliny 😉
Za każdym razem kiedy widzę podobne obrazki, jestem również pod wielkim wrażeniem roślinności i jej woli życia, przejawiającej się w wykorzystaniu każdego, najmniejszego nawet skrawka skały, zagłębienia, drobnej szczeliny, gdzie mogłoby zgromadzić się troszeczkę jakiegoś piasku, który byłby w stanie choć trochę przytrzymać korzenie i wodę dla nich. Rośliny są doprawdy niesamowite! Nic ich nie zniechęca!






Po żelaznych schodkach zeszliśmy do zupełnie innego świata. Z piekła do nieba – można by powiedzieć. Na górze – żar w nieba i spalone słońcem, kruszejące skały. Na dole – jakby nigdy nic jeziorko o gładkiej tafli, wokół bujna roślinność, niskie palmy, olbrzymie paprocie, dżungla. Oto otoczony pionowymi ścianami skał australijski Eden!












Chwila odpoczynku. Delektujemy się ciszą. Nie ma tu zupełnie nikogo, poza nami. Jakiś kamyk ukruszył się ze skały i wpadł z pluskiem do wody. Jakiś ptak przeleciał z gałęzi na gałąź. Inny krótko zaświergotał. Cisza. Brak zdarzeń istotniejszych niż szelest skrzydeł ptaka. Wydaje się jakby czas stanął tu w miejscu.
W końcu musimy się zbierać. Wszak zostało jeszcze sporo drogi do przejścia, a niedługo słońce zacznie chylić się ku zachodowi. Leniwie ruszamy dalej.
Po drodze mijamy jeszcze skalne oczko wodne, bardzo cenne miejsce dla tutejszych zwierząt, oraz podziwiamy pionowe skalne ściany, tak gładkie, jakby ktoś wielkim nożem odkroił kawałek torta.












Zdecydowanie warto, będąc w okolicy, nadrobić nieco drogi i przejść Kings Canyon Rim Walk. I tak, śmiem twierdzić, że to może być nawet lepsze od Uluru!