Home Marzenia i plany Marzenia same się nie spełnią

Marzenia same się nie spełnią

by Dominika
na klifie pomiędzy Ustką a Rowami

Niby taki banał, a jak często w życiu jest tak, że człowiek ma jakieś marzenie i… tak je sobie po prostu ma. Nic nie robi, tylko je ma i czeka. Przyznaję, że ja też z wieloma marzeniami tak miałam. Do czasu aż postanowiłam zacząć działać.

Moja lista marzeń jest przeogromnie długa, a najgorsze jest to, że ona stale rośnie. Niektóre z nich udało mi się zrealizować, część dość przypadkowo, jak np. wyjazd do Australii, ale tempo, w jakim dopisuję kolejne “chciałabym kiedyś…” znacznie przekracza moje możliwości wdrożenia ich w życie. Z jednej strony uważam, że to jest super, bo ta lista to jednocześnie moje powody, by żyć, by pracować, rozwijać się, uczyć. I tych powodów jest coraz więcej i więcej, co mnie bardzo motywuje i nakręca. Wewnętrznie potrzebuję jakiegoś celu, do którego mogłabym dążyć. Który nadaje sens moim działaniom, sprawia, że choć czasem mi się nie chce, jestem zmęczona, nachodzą mnie wątpliwości i tak po ludzku, zwyczajnie mam doła, to jednak wstaję, zabieram się do roboty i robię swoje, bo wiem, że tam gdzieś na horyzoncie migocze moje marzenie, do którego pewnego dnia dojdę, jak tylko się o to odpowiednio postaram.

Niestety, muszę uczciwie przyznać, że na to, że moja lista marzeń jest tak bardzo długa, a duża jej część dawno już zarosła kurzem i chwastami, sama sobie “zapracowałam”. Choć to słowo nie bardzo pasuje do zwykłego zaniechania, wszak praca to jakieś działanie, a ja przez długi czas nic w tym kierunku nie robiłam, żeby swoje marzenia urzeczywistniać. Po prostu miałam swoją listę, do której ciągle dopisywałam nowe pozycje i jak wiele osób, czekałam. Nie wiem na co. Aż marzenie któregoś dnia zapuka do drzwi i oświadczy w progu: “dzień dobry, przyszedłem się spełnić?”

Powodów tego zaniechania mogłabym wymienić mnóstwo: a bo to praca, a bo brak pieniędzy, brak czasu, a bo najpierw muszę zrobić coś tam, a potem coś innego. To wszystko jednak banalne wymówki. Nic więcej. Tak naprawdę wiem, że aby podróżować nie trzeba być od razu milionerem i wiele zależy od standardu, jakiego się oczekuje. Czas to kwestia organizacji. Praca również. A jakieś rzeczy do zrobienia zawsze się znajdą, pytanie tylko czy one naprawdę są (lub były) tak istotne.

Prawda jest taka, że ja się zwyczajnie bałam, ale łatwiej jest wymyślać sobie dziesiątki bardzo racjonalnych powodów, dla których nie mogę tego czy tamtego zrobić, niż przyznać, nawet samej przed sobą, że się boję. I choć całe życie marzyłam o tym, żeby podróżować, pisać i robić zdjęcia, to zawsze brakowało mi odwagi, żeby zacząć tak na serio to robić. Bałam się (i nadal boję), że sobie nie poradzę, że się nie nadaję, że mi się nie uda. Godzinami potrafiłam czytać książki i blogi osób, które żyją tak, jak ja zawsze chciałam, nie robiąc jednocześnie nic, by stać się jedną z nich. Bo… oni są tacy fajni, tacy przebojowi, odważni… A ja nie.

Potrzebowałam dużo czasu, aby dorosnąć do tego, że ja też mogę sama wytyczać ścieżki swojego życia. Mogę wpływać na to, jak ono wygląda, co robię, gdzie, kiedy i z kim. Niespełna 3 lata temu założyłam tego bloga (na początku pod innym adresem), żeby uczynić swój pierwszy krok w realizowaniu marzeń z dzieciństwa. Miałam tyle wspomnień z Australii i taką potrzebę opowiedzenia o swoim zachwycie tym kawałkiem świata, że musiałam w końcu to z siebie wyrzucić, żeby móc ten rozdział swojego życia zamknąć (po jakichś 7 latach! Chociaż teraz dla odmiany marzę, aby tam kiedyś wrócić). Blog był takim najprostszym sposobem, by zacząć pisać i się w tym realizować. Miał też być takim moim motywatorem do czynienia kolejnych małych kroczków na drodze do wymarzonego życia – w końcu jak się prowadzi bloga podróżniczego, to wypadałoby przynajmniej część wymówek wyrzucić i zacząć więcej podróżować, co by mieć o czym pisać 😉

Przez długi czas prawie nikt nie czytał tego, co tu wypisywałam. Nawet moi Rodzice 😉 Ale się uparłam i dużo pracowałam, zwłaszcza przez ostatni rok (co nie zawsze jest łatwe, jak się pracuje na etacie 8 godzin przed komputerem i potem trzeba jeszcze usiąść na kolejne kilka godzin do bloga). Zainwestowałam w kursy dotyczące pisania, blogowania, tworzenia oraz pozycjonowania stron i właśnie zaczynam widzieć tego pierwsze efekty. W lipcu tego roku mojego bloga odwiedziło więcej osób niż przez cały wcześniejszy okres jego istnienia! Czy muszę mówić, jakie to jest niesamowicie motywujące, kiedy ma się poczucie, że nie pisze się tylko tak “do szuflady”, ale faktycznie ktoś to czyta i może nawet to, o czym piszę, komuś pomoże zorganizować własny wyjazd? Ja uwielbiam śledzić statystyki i ogromnie cieszy mnie każdy, kto zajrzy tutaj choćby na chwilę. Wtedy czuję, że te wszystkie godziny spędzone nad budowaniem bloga, miały sens!

Ciągle nie jestem na tyle odważna, żeby nagle rzucić wszystko i wyruszyć w podróż dookoła świata ze stówą w kieszeni. Zaakceptowałam to. Dorosłam już do tego, aby nie żałować czasu, który bez sensu przeczekałam, marzeń, których nie spełniłam i że to wszystko jest takie odległe. Coraz rzadziej już dołuję się dlatego, że nie zwiedziłam połowy Azji ani nie jadę teraz rowerem przez Amerykę Południową z północy na południe (nie wiem czy nie rozsądniej byłoby w drugą stronę). Nie stać mnie jeszcze mentalnie na realizowanie wielkich marzeń? To wybieram z listy te mniejsze, które czuję, że są całkowicie w moim zasięgu. Tak było z zeszłorocznym przejściem wzdłuż wybrzeża na piechotę. Po chyba kilkunastu latach od czasu, kiedy ten pomysł zaświtał mi w głowie, wreszcie to zrobiłam. Przeszłam całą trasę, choć po drodze wielokrotnie miałam momenty zwątpienia i zastanawiania się po kiego diabła mi to było. Ale zaczęłam, zrobiłam ten pierwszy krok, a potem kolejne, aż w końcu po 18 dniach doszłam do wyznaczonego celu. To było dla mnie o wiele więcej niż tylko aktywnie spędzony urlop.

Kolejnym pomysłem sprzed lat, który zaczęłam realizować dopiero na początku 2021 roku, było zdobycie Korony Gór Polski. To również kiedyś wydawało mi się odległe, a zwyczajnie wystarczyło zacząć to robić. I ani się obejrzałam, a już 9 z 28 szczytów od początku zeszłego roku zdobyłam i za parę dni wybieram się zdobyć kolejne 6. To już łącznie będzie ponad połowa!

To jest właśnie jedna z tych rzeczy, które chciałabym Tobie na tym blogu opowiedzieć. Że aby zacząć się realizować, nie trzeba od razu rzucać się na rzeczy wielkie. Można zacząć od tych mniejszych i być z siebie tak samo dumnym. Chcę pokazać, że aby podróżować, aby przejść wzdłuż polskiego wybrzeża na piechotę albo zdobyć Koronę Gór Polski, nie trzeba być wcale mega wysportowanym globtroterem. Wystarczy przeciętna kondycja (moja nie wyrasta ponad przeciętną, ogólnie jestem padaką), chęci i po prostu zrobienie tego pierwszego kroku. Nie potrzeba też jakichś kosmicznych pieniędzy. Wystarczy przestać zasłaniać się wymówkami i zacząć działać.

Bo życiowe marzenia rzadko realizuje się wygrywając w totka i pośród spektakularnych fajerwerków. Zwykle trzeba się na nie sporo napracować, a przede wszystkim – odważyć się na ten pierwszy krok!

A Tobie jak idzie spełnianie marzeń? Odhaczasz przebojem jedno za drugim czy jeszcze dojrzewasz, żeby swoją listę kiedyś odkurzyć? 🙂

2 komentarze

Dorota 3 sierpnia 2022 - 06:15

Dominika, jak dobrze czyta się to co piszesz 🙂 Brzmi to tak bardzo zachęcająco, że odkurzyłam swoje marzenie zrobienia traski wzdłuż naszego wybrzeża 🙂 powodzenia

Reply
Dominika 3 sierpnia 2022 - 13:23

Cieszę się bardzo! 🙂 Odkurzanie marzeń jest takie fajne! Trzymam kciuki za Ciebie 🙂

Reply

Leave a Comment

* Używając tego formularza, wyrażasz zgodę na przechowywanie Twoich danych przez tę stronę zgodnie z polityką prywatności.

Zobacz więcej

Ta strona potrzebuje ciastek (cookies), żeby poprawnie działać. Bez tego ciężko ją zapędzić do roboty :) Niech żre na zdrowie! Co to za ciastka?