Pomysł na wycieczkę do Oslo zrodził się właściwie przypadkowo – Krzysiek, przeglądając różne strony internetowe, znalazł ofertę biletów lotniczych na bezpośrednie przeloty od nas właśnie do Oslo za jedyne 9 zł w jedną stronę. Bez większego namysłu kupił te bilety, bo nawet gdyby miało się okazać, że jednak nie polecimy, to 36 zł nie żal. A skoro bilety już były, znaczy pierwszy krok został poczyniony i się powiedziało tym sposobem A, to jednak zaczęliśmy organizować czas i fundusze na wyjazd. Moje urodziny kilka dni wcześniej sprzyjały zwłaszcza gromadzeniu funduszy 😉 I polecieliśmy 🙂
Artykuł zawiera linki afiliacyjne (programy partnerskie). Oznacza to, że jeżeli zdecydujesz się na zakup (np. rezerwację noclegu), ja otrzymam z tego niewielką prowizję. Link afiliacyjny nie ma wpływu na wysokość ceny i nic Cię nie kosztuje. A mi pomoże kontynuować pracę na blogu, żeby dostarczać Ci wartościowych treści 🙂 |
Dzień 1: przelot i rozpoznanie terenu
Oslo przywitało nas dość słoneczną wiosną. Trochę opóźnioną w stosunku do naszej, ale bardzo przyjemną. Przylecieliśmy w piątek nieco po południu na lotnisko Rygge, podjechaliśmy autobusem do centrum miasta i udaliśmy się do hostelu, w którym zarezerwowaliśmy sobie noclegi. Zatrzymaliśmy się w hostelu Anker, który z czystym sumieniem mogę polecić jako bardzo czysty, wygodny i – jak na Oslo – w miarę niedrogi. To, jak dotąd, jedyny hostel, w jakim nocowałam, który miał w łazience podgrzewaną podłogę! 🙂
Doba hotelowa zaczynała się tam dopiero od 15.00, a my byliśmy dobrą godzinę za wcześnie, wobec tego zostawiliśmy swoje plecaki w przechowalni i poszliśmy na spacer po okolicy. Zlokalizowaliśmy niedaleko przyjemny park, sporo różnego rodzaju knajpek i restauracji, sklepy, w których można było znaleźć poranną kawę i śniadanie. Jadąc do Oslo, należy nastawić się, że to jednak dość drogie miasto. Nawet mała kawa w popularnej sieciówce (w 7 Eleven mają całkiem niezłą kawę :> ) kosztowała około 11-12 zł. Potem śmiałam się, że z całej wycieczki, to bilety na samolot kosztowały nas mniej niż nawet taka mała kawa 🙂
Ale warto 🙂
Dzień 2: skocznia, park i nabrzeże
Zwiedzanie zaczęliśmy tak naprawdę dopiero w sobotę. Postanowiliśmy pojechać i zobaczyć skocznię w Holmenkollen – położonym na zalesionym wzgórzu na przedmieściach Oslo. Można tam dojechać z centrum metrem (linia nr 1), które później, w miarę wspinania się na otaczające miasto pagórki, staje się uroczą górską kolejką, wiozącą swoich pasażerów po pełnych zakrętów torach.

Skocznia Holmekollbakken jest tylko jednym z obiektów, jakie w tej okolicy się znajdują. Mieści się tam bowiem całe centrum sportowe, rozgrywane są co roku biegi narciarskie i szereg innych zimowych imprez. Jeśli ktoś ma trochę wolnego czasu, można przy okazji zajrzeć do Muzeum Sportu. Wszystkie informacje na temat aktualnych wydarzeń, dat, godzin i atrakcji można znaleźć na stronie Centrum.
Holmekollbakken nie jest może największą skocznią świata, jej punkt konstrukcyjny wynosi 120 metrów, jednak widok z góry robi niesamowite wrażenie 🙂
Żeby się tam dostać, trzeba ze stacji kolejki wejść kawałek pod górkę, gdzie objawią się nam budynki Centrum Sportowego. Kto chce się dostać na szczyt skoczni, musi oczywiście kupić odpowiedni bilecik. Dla żądnych wrażeń i mających odpowiednie rezerwy w budżecie, są tam jeszcze takie atrakcje jak.. symulator skoków narciarskich 🙂 oraz możliwość zjazdu na tyrolce ze szczytu skoczni 🙂 nad tym drugim Krzysiek się nawet przez chwilę zastanawiał, ale ostatecznie pokusa zjazdu „w przepaść” przegrała z wydatkiem kilkuset koron na te parę chwil adrenaliny. Ja natomiast jestem na to zbyt wielkim tchórzem, co oszczędza mi tego typu dylematów 😉


















Wycieczka do Holmenkollen zabrała nam właściwie cały dzień. Nie zamierzaliśmy się nigdzie spieszyć, nie gnaliśmy tam więc skoroświt, ani nie biegaliśmy w pośpiechu, byle tylko „zaliczyć” kolejne punkty. Weszliśmy po schodkach na górę skoczni, ostatni odcinek na platformę widokową wjeżdża się już windą. Pokręciliśmy się trochę po Muzeum Sportu. Ja może trochę mniej, ale Krzysiek nacieszył nieco oczy śniegiem leżącym ciągle na trasach biegowych nieopodal skoczni. I wróciliśmy kolejką do miasta.
Zanim wyjechaliśmy do Oslo, sporo czasu czytałam o różnych miejscach, do których warto byłoby pójść i je zobaczyć. Jednym z takich miejsc wydał mi się Park Vigelanda (Vigelandsanlegget). Atrakcją parku, będącego dziełem Gustava Vigelanda i jego współpracowników, jest ponad 200 różnych rzeźb przedstawiających około 600 postaci w różnym wieku i pozach. Park całkiem ładny, a rzeźby… jedna wielka orgia!






Po przyjemnym spacerze po parku, gdzie zieleń cieszyła oczy, a słońce całą mnie (Krzysiek zalicza podobne warunki do kategorii „upał”, ja – do „ledwie powyżej mrozu”), podjechaliśmy parę przystanków tramwajem w stronę nabrzeża.






Nieopodal znajduje się stara Twierdza Akershus. Źródła historyczne mówią, że istniała już w 1300 roku. Dawniej służyła jako rezydencja dla kolejnych władców Norwegii. Podobno nigdy nie została zdobyta. Nawet w 1940 roku kiedy pod oblężeniem niemieckim, została ostatecznie przekazana w wyniku kapitulacji. Dziś znajduje się tu kilka obiektów muzealnych, podkreślających militarny charakter miejsca oraz mauzoleum norweskich władców. Wstęp do Twierdzy jest bezpłatny przez cały rok.






Kawałek na wschód od głównego nabrzeża znajduje się jego kolejna część ze słynną Operą w Oslo. Zgodnie z założeniami architektów, budynek miał symbolizować lodowiec schodzący do Oslofjordu. Rzeczywiście, jest biały, powierzchnia dachu jest jakby chropowata i… można po niej chodzić 🙂 Prosto z ulicy można sobie wejść na dach budynku Opery, czego oczywiście nie omieszkaliśmy uczynić 🙂 Z ciekawostek – w Operze nie ma osobnych miejsc VIPowskich dla Króla i jego najbliższych. Kiedy przyjdzie im ochota obejrzeć spektakl – zasiadają pośród wszystkich innych gości.



Wieczorem poznaliśmy nieco z lokalnych zwyczajów – otóż nigdzie nie dało się kupić piwa 🙂 Być może dało się to zrobić w którymś z lokali, ale nie sprawdzaliśmy tego ze względu na niesamowite kolejki, które się przed nimi ustawiały w oczekiwaniu na wolny stolik (to by sugerowało, że alkohol był tam dostępny). Co się okazało (wyjaśnił nam to jeden ze sprzedawców w sklepie):
Piwo w Norwegii można kupić w różnych sklepach, także w marketach, ale tylko w określonych godzinach. Od poniedziałku do piątku między 8.00 a 20.00, w soboty tylko do 18.00. W niedzielę sprzedaż alkoholu jest zakazana. Gdyby natomiast komuś przyszło do głowy zaopatrzyć się w jakieś wino czy inny mocniejszy alkohol – musi szukać państwowej sieci sklepów Vinmonopolet, które w tygodniu otwarte są do 18.00, a w soboty do 15.00.
I nie ma zmiłuj.
Po całodziennej wycieczce, zostało nam jedynie orzeźwić się piwem bezalkoholowym 🙂
Jeśli podoba Ci się to, co robię, możesz mi pomóc robić to dalej 🙂
Dzień 3: prom, wyspy, muzea
W niedzielę wybraliśmy się za to wodnym tramwajem na jedną z pobliskich wysepek – Bygdøy, gdzie znajduje się Muzeum Łodzi Wikingów, Muzeum Kon-Tiki oraz Statku Polarnego Fram, Muzeum Morskie i parę innych, równie ciekawych obiektów. Na zwiedzenie wszystkich trzeba by mieć chyba cały dzień, a my planowaliśmy zobaczyć jeszcze parę innych miejsc, więc wybraliśmy Muzeum Morskie. Całkiem ciekawe 🙂 A trzeba powiedzieć, że nie jesteśmy raczej “molami muzealnymi”, więc jeśli już się do jakiegokolwiek udajemy, to musi nam się wydawać w jakiś sposób wyjątkowe.



Sama przejażdżka wodnym tramwajem na wyspę i z powrotem była miłą atrakcją. Miasto z perspektywy wody wygląda wszak nieco inaczej 🙂






Na koniec pojechaliśmy jeszcze na drugi koniec miasta, do części północnej, gdzie znajduje się Muzeum Techniki. Gdyby ktoś z Was miał okazję tam kiedyś zabłądzić – warto! 🙂 I również można spokojnie spędzić pół dnia, a pokoje, w których można osobiście przeprowadzać różne eksperymenty, wcale nie są tylko dla dzieci 😉
Dzień 4: żegnaj Oslo!
W poniedziałek bardzo wcześnie rano musieliśmy udać się na autobus, który zawiózł nas na znajome już lotnisko Rygge. Stamtąd już tylko nieco ponad godzina lotu do domu. Pogoda była doskonała, ani jednej chmurki na niebie, dzięki czemu mogliśmy podziwiać poszarpane wybrzeże Norwegii i Szwecji w pełnej krasie 🙂 Pod koniec podróży z daleka było nawet widać Danię i ten most, który biegnie pod morzem!






Na koniec – zdjęcie naszego wiernego towarzysza wszystkich podróży pośród wiosennych kwiatów w jednym z parków w Oslo 🙂 Pingwinek Was pozdrawia 🙂


