Ten rok miał być inny od poprzednich, ale zdecydowanie nie o taką inność chodziło. Trochę zabawnie dziś brzmi moje przekonanie z grudnia poprzedniego roku o tym, że mamy PLAN i myślę o kolejnych. PLAN to słowo, które najbardziej nie miało szansy się zmaterializować. Ogłoszenie pandemii, odwołanie wszystkich lotów, wprowadzenie kolejnych ograniczeń wolności, wszystko to sprawiło, że był to długi i trudny rok. A o jakimkolwiek planie można było i niestety nadal można zapomnieć. Bo kto wie co za tydzień, za miesiąc, za trzy miesiące wymyśli dana linia lotnicza albo kraj? Jeśli jest ktoś taki, to proszę o lekki cynk, bo nie wiem co zrobić z zawieszonym na voucherze biletem lotniczym do Portugalii i opłaconym tam (również zawieszonym) noclegiem…

Nie można jednak powiedzieć, że podróżniczo był to rok całkowicie skreślony. Co to to nie! Kiedy dalsze podróże zostały praktycznie uniemożliwione, a pierwotnie zamknięte lasy zostały wreszcie otwarte, podobnie jak wiele innych osób przekierowałam swoją uwagę na… zwiedzanie najbliższej okolicy.
Jak nie samolotem, to… na piechotę!
W wielu tych miejscach byłam nie raz, ale w większości bardzo dawno albo tylko w nich byłam, bez poświęcenia im większej uwagi. Zaczęłam więc przemierzać okoliczne szlaki piesze i tak na przykład przeszłam czerwonym szlakiem „Ścieżkami Dzików” z Mścięcina do Szczecina albo szlakiem Woja Żelisława z Gryfina do Szczecina. Było też wiele krótszych wycieczek, nie obejmujących całego szlaku, ale tylko ich fragmenty.
Z tego całego chodzenia zrodził się pomysł, by powrócić do marzenia sprzed lat i przejść polskie wybrzeże na piechotę. Tak zupełnie ściśle to nie całe, ale odcinek od Helu do Świnoujścia (ok. 360 km) wydawał się wystarczająco ambitny. Jak to wypadło i jak się skończyło, możecie przeczytać tutaj 🙂 Zachęcam do lektury i od razu zepsuję nieco efekt zdradzając zakończenie – postanowiliśmy tak tego nie zostawiać i przymierzamy się do powtórki (tym razem skutecznie!) w następnym roku 😉



Uczenie się na błędach jest dla słabych 😉
Niewypał z przejściem polskiego wybrzeża na piechotę bynajmniej nie ostudził mojego podróżniczo-łazikowego zapału. Przeciwnie! Tym razem upatrzyłam sobie Centralny Szlak Roztocza, który łącznie ma prawie 200 kilometrów i prowadzi z Szastarki do Horyńca Zdroju. Napaliłam się na przejście tego szlaku jak świnia na trufle, a żem uparte bydlę, to głosy rozsądku konsekwentnie ignorowałam 😉 Dlaczego Roztocze w ogóle? Bo nigdy tam wcześniej nie byłam. A słyszałam, że ładnie. Pomyślałam więc, że warto sprawdzić, a jak lepiej sprawdzić niż przejść przez całe na piechotę? 😉
Spakowałam się więc, pożyczyłam kijki trekingowe tym razem i pojechałam. Z właściwym sobie zapałem, przyszarżowałam zanadto na starcie i w efekcie doszłam tylko (lub aż) do Zwierzyńca. Co by nie mówić, to 100 km w 2,5 doby to niezły wyczyn, ale moje nogi zdecydowanie nie zgadzały się na takie tempo i ostatecznie zmusiły mnie do poddania się. Relację z tej podróży możecie przeczytać tu 🙂
Jedno mogę powiedzieć na pewno – Roztocze jest rzeczywiście pięknym zakątkiem świata! Chociaż do dziś mam ciarki na wspomnienie tamtejszych hord komarów (nigdy, przenigdy, a przynajmniej do następnego razu, nie pojadę tam bez jakiegoś środka na komary! Nawet w zimie! Tak na wszelki wypadek 😉 ).



Podróże małe i duże
Wprawdzie w sierpniu można już było teoretycznie pojechać gdzieś dalej, jednak zgodnie stwierdziliśmy, że wydawanie dodatkowych pieniędzy na, bezsensowne w naszym mniemaniu, testy i niepewność związana z bardzo zmienną sytuacją na świecie, a co za tym idzie niepewność powrotu, ewentualnej kwarantanny i tym podobnych atrakcji, będących wynikiem widzimisię jakichś tam urzędników, nie jest tym, na co mamy ochotę podczas urlopu. Zdecydowaliśmy się więc poczekać na lepsze czasy, a wolny czas w sierpniu przeznaczyć na dalsze poznawanie bliskiej okolicy.
Tym razem za cel obraliśmy sobie Wyspę Wolin, na której byliśmy pewnie z milion razy, ale tak się jakoś składało, że prawie wszystkie te razy skupiały się na Międzyzdrojach, coś tam może byliśmy w Świnoujściu i w samej miejscowości Wolin. A to przecież tylko mały kawałek całej wyspy! Wybraliśmy więc kilka miejsc, o których oczywiście wiedzieliśmy, że istnieją, ale nigdy tam nie byliśmy, bo jakoś nigdy nie były po drodze 😉
W ten oto sposób przeszliśmy na piechotę (a jakże) z Międzyzdrojów do Jeziora Turkusowego, przeszliśmy też odcinek od Warnowa do Wisełki mijając po drodze Jezioro Czajcze i Domysłowskie, jak również przejechaliśmy na rowerach cały południowy kraniec wyspy od miejscowości Wolin do grodziska w Lubinie i stamtąd do Międzyzdrojów (z uwzględnieniem Góry Gosań i Kawczej Góry). To były w sumie tylko trzy pojedyncze dni, ale zapewniam, że na Wolinie jest o wiele więcej ciekawych miejsc. Nie powstała z tych wycieczek na blogu żadna relacja, ale postaram się przed następnymi wakacjami do tego wrócić, dla tych z Was, którzy być może rozważą ten kierunek.


















Blisko nie znaczy gorzej 🙂
Takich jednodniowych wypadów po bliskiej okolicy zrobiliśmy sobie w tym roku troszkę. Był też między innymi Myślibórz i Chojna. Była też Widuchowa. Krótkie wypady nad morze i wycieczki po okolicznych lasach. Miejsca, w których nie byliśmy nigdy wcześniej i takie, w których ostatnio byliśmy wieki temu. Jeśli wziąć pod uwagę takie właśnie wyjazdy, to można powiedzieć, że paradoksalnie podróżowaliśmy więcej niż w poprzednim roku! 🙂 I tak szczerze, jasne, że w mojej głowie rośnie cała kolejka miejsc, które chciałabym zobaczyć i niektóre z nich są bardzo daleko, ale nie żałuję i nawet wdzięczna jestem, że okoliczności niejako zmusiły nas na skoncentrowaniu się na tym, co mamy pod nosem 😉 Bo jakoś wcale nie miałam poczucia, że nasz urlop złożony z kilku jednodniowych wypadów na Wolin był gorszy od tygodniowego all-inclusive w Egipcie 😉 Naprawdę wcale-a-wcale 🙂





