Warto być miłym :)

by Dominika
fajerwerki nad Harbour Bridge Sydney nowy rok 2012-2013

Do tego wpisu zainspirowała mnie niedawna rozmowa u mnie w pracy. Ogólnie sprowadzała się ona do stwierdzenia przez drugą stronę dialogu, że Polacy tak zbiorowo nie są zbyt życzliwi, że w uśmiechu węszą zaraz podstęp i fałsz i że „my nie jesteśmy nauczeni tej kultury uśmiechu i bycia takim otwartym dla innych ludzi”. Słuchałam tego wywodu i nawet przez chwilę chciałam coś wtrącić, że to może nie do końca tak jest, że może jednak ludzie są na ogół całkiem OK, ale ostatecznie zaniechałam. Tu być może należy dodać, że aktualnie pracuję w miejscu, które nazywam Doliną Smutnych Ludzi, gdzie nadzieja na coś lepszego już dawno wyskoczyła przez okno (siódme piętro..). I tak sobie myślę, że może jest coś w tym, że świat widziany własnymi oczami, przez pryzmat siebie, jawi się takim, jakim się jest w środku właśnie, jaki się ten swój pryzmat w środku ma.

Może jestem naiwna, ale naprawdę wydaje mi się, że zdecydowana większość ludzi jest zwyczajnie w porządku. Że naprawdę często wystarczy uśmiech, miłe słowo albo żart, przeprosić za coś lub za coś zwyczajnie podziękować, żeby relacje z drugim człowiekiem od razu wskakiwały na milsze tory. Stosuję to na co dzień i wiem, że działa! Jasne, że nie zawsze i nie w każdym przypadku można liczyć na wzajemność, ale czy to jest powód, żeby przestać mówić „proszę” w sklepie, uśmiechać się mówiąc „dzień dobry” czy podziękować gestem kierowcy, który zatrzymał się, by mnie puścić na przejściu dla pieszych? No przecież nie!

Wtedy podczas tamtej rozmowy w pracy, przypomniała mi się od razu sytuacja sprzed lat. Tak w kontekście ogólnoludzkim, nie tylko polskim. Dodatkowo, dziś mija dokładnie 7 lat od tamtych zdarzeń.

Harbour Bridge i budynek Opery w Sydney w tle

Będąc w Sydney spotkałam się z Pattrą – Tajką, mieszkającą na stałe w tym mieście, którą poznałam wcześniej na kilkudniowej wycieczce wzdłuż Great Ocean Road (o tym kiedy indziej). Pattra, drobna dziewczyna, niesamowicie pogodna i sympatyczna, zgodziła się spędzić w moim towarzystwie ostatni dzień 2012 roku. Zaprosiła mnie do wynajmowanego przez siebie mieszkania, gdzie przy herbacie długo dyskutowałyśmy na temat religii (ją, wychowaną w buddyzmie, fascynowali Jehowi, ja – o bliżej niesprecyzowanym stosunku do Boga i religii jako takiej, zauważałam, że w kulturze chrześcijańskiej z kolei jest spora fascynacja buddyzmem – czyżby trawa zawsze była zieleńsza po tej drugiej stronie płotu?).

Już wcześniej, spacerując w okolicach Lavender Bay, postanowiłyśmy wrócić tam później, by obejrzeć fajerwerki nad Harbour Bridge. W Australii jako jednej z pierwszych na świecie jest Nowy Rok i pamiętam co roku te obrazki z telewizji i multum kolorów wybuchających nad Operą w Sydney. Jadąc tam, marzyłam, by zobaczyć to na własne oczy 🙂

Lavender Bay Sydney mapa Google screen
Mniej więcej stąd obserwowałyśmy pokaz fajerwerków nad Harbour Bridge – okolice Blues Point, Lavender Bay

I tu wskazówka dla wszystkich, którzy chcieliby obejrzeć kiedyś słynne fajerwerki na Nowy Rok nad Harbour Bridge w Sydney – dobrą miejscówkę należy sobie zająć już przed południem. Nie żartuję. A na pewno trzeba być już w upatrzonej okolicy łaaadnych parę godzin przed północą.

My się wybrałyśmy późno. Gdzieś około 20.00 dopiero, może trochę wcześniej. Okazało się, że wszystkie ulice wokół najbardziej popularnych miejsc widokowych zostały całkowicie zamknięte. Patrole policji poustawiały szlabany i nie było zmiłuj – żadne błagania i jęczenie, że się przeleciało pół świata, by ten pokaz zobaczyć, nie pomagało. Nie było szans się tam wślizgnąć.

Po kilku próbach w kilku miejscach głęboko rozczarowane postanowiłyśmy wrócić na wzgórze, gdzie byłyśmy wcześniej w ciągu dnia – wprawdzie daleko, ale lepszy taki widok niż żaden. Wracałyśmy bocznymi uliczkami, przy których stały nieduże, pojedyncze domki i równie nieduże szeregowce, mijałyśmy różnych ludzi na ulicy i tych przed domami życząc sobie wszyscy nawzajem „Happy New Year”. Ludzie tam naprawdę radośnie krzyczeli te życzenia do każdego 🙂 Już samo to tworzyło wspaniałą atmosferę.

Tak samo mijałyśmy jakąś kobietę, która paliła papierosa przed swoim domem. I tak samo życzyłyśmy jej „Happy New Year”, jak ona nam. I nagle.. nie pamiętam o co ona nas zagadnęła. W każdym razie zawiązała się między nami rozmowa i nawet nie wiem kiedy znalazłyśmy się u niej w domu, witając się ze wszystkimi członkami dość licznej rodziny (większość już pod solidnym wpływem alkoholu). Po kilku minutach byłyśmy już niemal jak ich córki, okazało się, że ktoś z tej rodziny ma jakieś odległe polskie korzenie i w ogóle to jeśli nam się nie spieszy, to możemy poczekać aż oni się zbiorą i pójść z nimi, bo ludzi, którzy mieli dokument, że mieszkają w tej okolicy, policja wpuszczała przez blokady bez problemu 🙂 I rzeczywiście – jako ich goście przeszłyśmy z uśmiechem przez dokładnie tę samą blokadę, sprzed której nas policjanci wcześniej stanowczo odesłali 🙂

Podziękowałyśmy. Uścisnęłyśmy się jeszcze z nimi ze 20 razy życząc sobie wszystkiego, co najlepsze. I wtopiłyśmy się w tłum ludzi. Tłum – to lekkie określenie. Gdyby mi ktoś powiedział, że w okolicach mostu było wtedy około miliona ludzi – uwierzyłabym. Powrót do stacji metra, którym mogłam wrócić do kampusu, który normalnie zająłby może z 10 minut – zajął nam ponad 2 godziny. W rozbawionym, krzyczącym „Happy New Year” tłumie. W ciepłą noc 1 stycznia 2013 roku.

Ale dla takich widoków, które całe życie znałam jedynie z telewizyjnych transmisji, było warto 🙂

Żeby wrócić do miejsca, gdzie nocowałam, trzeba było się przebić przez caaaaały ten tłum i jeszcze trochę 😉

A kiedy wcześniej spacerowałyśmy z Pattrą po ulicach Sydney ostatniego dnia roku 2012, na niebie nad naszymi głowami jakiś pilot napisał:

I niech to będzie myśl na ten kolejny rok. Miejcie nadzieję (nie tę lichą, marną.. 😉 ) i… bądźcie mili, bo wtedy świat staje się odrobinę lepszym miejscem. Naprawdę warto! 🙂

Leave a Comment

* Używając tego formularza, wyrażasz zgodę na przechowywanie Twoich danych przez tę stronę zgodnie z polityką prywatności.

Zobacz więcej

Ta strona potrzebuje ciastek (cookies), żeby poprawnie działać. Bez tego ciężko ją zapędzić do roboty :) Niech żre na zdrowie! Co to za ciastka?