Home PolskaZACHODNIOPOMORSKIE Szlak Solny – cz. 1: z Kołobrzegu do Tychowa

Szlak Solny – cz. 1: z Kołobrzegu do Tychowa

by Dominika
łąki przez Tychowem

Szlak Solny prowadzi z Kołobrzegu do Czaplinka pośród polodowcowych krajobrazów Pomorza Środkowego. Oznaczony jest kolorem czerwonym i ma długość 152 km, co sprawia, że zalicza się do tras długodystansowych. Szlak w sposób symboliczny nawiązuje do historycznego traktu handlowego, którym kupieckie karawany przewoziły z Kołobrzegu w głąb lądu sól wyprodukowaną w kołobrzeskich warzelniach. Dziś opowiem Ci o moim przejściu jego pierwszej części – z Kołobrzegu do Tychowa.

Jeśli podoba Ci się to, co robię, możesz mi pomóc robić to dalej 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Artykuł zawiera linki afiliacyjne (programy partnerskie). Oznacza to, że jeżeli zdecydujesz się na zakup (np. rezerwację noclegu), ja otrzymam z tego niewielką prowizję. Link afiliacyjny nie ma wpływu na wysokość ceny i nic Cię nie kosztuje. A mi pomoże kontynuować pracę na blogu, żeby dostarczać Ci wartościowych treści 🙂

Dlaczego Szlak Solny?

Jak to się stało, że postanowiłam przejść akurat ten szlak?

Sam pomysł, żeby w ogóle przewędrować Szlakiem Solnym zaświtał mi w głowie po przeczytaniu książki Łukasza Supergana o najpiękniejszych szlakach długodystansowych w Polsce, którą dostałam wiosną na urodziny. Trasa z Kołobrzegu do Czaplinka była w niej wymieniona i opisana, a przyznam szczerze, że wcześniej nawet o niej nie wiedziałam. Akurat tak się złożyło, że w kwietniu zrobiliśmy sobie jednodniową wycieczkę do Kołobrzegu, więc być może dlatego to miasto jakoś bardziej wpadło mi wtedy w oko podczas lektury.


Widok na plażę i molo z latarni morskiej

Kołobrzeg – plaża, molo i tajemniczy Marian

Pomyślałam: no dobra, niech będzie, do trzech razy sztuka. Jeden dzień, krótki wypad, pójdziemy sobie nad morze, zjemy coś fajnego, połazimy po mieście… No i to był strzał w dziesiątkę! Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale…

Zobacz więcej

m

m


W związku ze zmianą pracy, w sierpniu wypadło mi trochę więcej dni wolnych niż zaplanowany wcześniej urlop, podczas którego planowaliśmy przejść Mały Szlak Beskidzki i spory kawałek przez Beskid Żywiecki oraz Śląski, dlatego pomyślałam, że mogłabym sobie tak na rozgrzewkę połazić kilka dni z plecakiem gdzieś niedaleko. Wybór padł na Szlak Solny i przemawiał za nim szereg argumentów.

Po pierwsze: jest dość łatwy. Nie ma na swoim przebiegu dużych przewyższeń, wręcz jest zwyczajnie płaski. Nie jest też przesadnie długi – 152 km to dystans, który spokojnie można zrobić w 5 dni. A ja miałam do dyspozycji właśnie tyle. Dodatkowo – z mojej szczecińskiej perspektywy – jest dość blisko, bo pociągiem to ledwie 2-3 godziny w zależności od połączenia i oba jego końce (oraz punkty pośrednie) są bardzo dobrze skomunikowane kolejowo ze Szczecinem.

W tym miejscu muszę przyznać, że nie przygotowałam się odpowiednio do tego szlaku. Popełniłam szereg błędów, podobnie jak przy Centralnym Szlaku Roztocza i pierwszej próbie przejścia wzdłuż wybrzeża (wtedy z Helu do Świnoujścia). Nie ogarnęłam porządnie punktów na szlaku, nie przygotowałam się fizycznie – no bo co to jest takie kilka dni? Do tego mój plecak był zbyt ciężki. Zdecydowanie poniósł mnie nadmierny optymizm. Poza tym trafiłam akurat na kiepską pogodę, a w tym temacie dopiero zbieram powoli doświadczenie (i kolejne właśnie zebrałam).

Efekt? No cóż, tym razem przeszłam odcinek z Kołobrzegu do Tychowa i zastanowię się potem czy po prostu dokończyć trasę w innym terminie, czy zacząć jeszcze raz od nowa w bliżej nieokreślonej przyszłości. A może jedno i drugie.

Pierwszy znak Szlaku Solnego
Pierwszy znak Szlaku Solnego

31.07.2023: Kołobrzeg – Piotrowice (30,36 km)

Przyjechałam do Kołobrzegu przed 8 rano i zaraz z dworca poszłam popatrzeć chwilę na morze. To tak blisko, że szkoda tego nie zrobić. Bałtyk był trochę niespokojny. Wiał wiatr i fale rytmicznie uderzały w brzeg. Jest coś kojącego w tym obrazku i jego powtarzalności. Mogłabym tam posiedzieć dłuższą chwilę i pogapić się w horyzont, ale miałam na ten dzień bardzo ambitny plan dojścia do Karlina i trzeba było szybko się zbierać.

Zahaczyłam jeszcze o Źródło Solne, bo skoro to Szlak Solny, to chciałam opowiedzieć całą tę historię o solnych źródłach w okolicach Kołobrzegu oraz o słonych bagnach na wschodnim krańcu miasta, które dziś są częścią Ekoparku Wschodniego. Chciałam opowiedzieć jak odparowywano wodę i jak duże znaczenie miała sól w minionych wiekach, kiedy ludzie nie znali jeszcze lodówek ani innych ulepszaczy jedzenia i sól stanowiła nie tylko przyprawę, ale także doskonały środek konserwujący żywność. Była ona tak cenna, że w dawnych wiekach służyła czasem jako środek płatniczy. Dziś jeszcze w tym kontekście można spotkać się z określeniem “białe złoto”, co świetnie obrazuje jej wartość.

Solą handlowano, wymieniając na pieniądze lub inne towary, ale solą również płacono podatki. Kupcy z okolic dzisiejszego Kołobrzegu wyruszali regularnie całymi taborami do Wielkopolski i jeszcze dalej, żeby swój słony skarb sprzedać lub złożyć daninę panującemu aktualnie władcy. Dzisiejszy Szlak Solny jest symbolicznym nawiązaniem do tamtych czasów i wypraw kupieckich.

m

Ale przy Solnym Źródle była spora grupka ludzi, że ledwo udało mi się nagrać paręnaście sekund jak płynie z kranu. Jedni odchodzili, inni przychodzili, ci, co odeszli, za chwilę czasem wracali znowu… Wygląda na to, że coś, co odczytałam kiedyś o tym źródle jako żart, jest prawdą – woda z Solnego Źródła nie nadaje się do picia, ale podobno jest świetna do kiszenia ogórków. Ci wszyscy ludzie, którzy przychodzili napełnić przy kranie duże ilości plastikowych butelek, właśnie to potwierdzali. Bo jedyną turystką byłam tam ja 🙂

Kierując się na początek Szlaku Solnego, zajrzałam jeszcze do Informacji Turystycznej w Ratuszu Miejskim, żeby spytać o mapę szlaku. Nie znalazłam żadnej na rynku, która by obejmowała cały ten rejon, a nie drukowałam sobie wcześniej mapek z sieci. Miałam tylko mapę Pomorza Środkowego, ale ta mogła mi wystarczyć jedynie do Karlina. Dalej na południe już nie sięgała. Z kolei inne mapy, jakie znalazłam dostępne od ręki, dotyczyły już bardziej okolic Drawskiego Parku Krajobrazowego lub jeszcze dalej Drawieńskiego Parku Narodowego. Niestety, w IT mają różne mapy – plan miasta Kołobrzeg, mapy tras rowerowych, masę folderów tematycznych, ale mapy Szlaku Solnego nie posiadają. Szkoda, bo wydaje mi się, że byłby to dobry pomysł.

Na szczęście są aplikacje na telefon, które pomagają rozwiązać ten problem, a szlak jest całkiem “cywilizowany”, więc nie ma problemu, by co jakiś czas gdzieś podładować komórkę. Na tej trasie korzystałam z mapa.turystyczna.pl i szlak na niej zaznaczony świetnie pokrywał się z rzeczywistością, czego nie mogłam powiedzieć o mojej mapie papierowej, która najwyraźniej pokazywała jeszcze stary przebieg szlaku i nieco wprowadziła mnie tym w błąd.

Sympatyczna pani w Informacji Turystycznej poleciła mi zajrzeć do pobliskiej księgarni, która – według jej słów – miała posiadać duży wybór map, więc może tam bym coś znalazła. Niestety, księgarnia była czynna dopiero od 10:00. Musiałabym więc czekać godzinę, a na to nie bardzo mogłam sobie pozwolić. Zdecydowałam więc, że tym razem będę polegać w większym stopniu na mapie w telefonie.

Tablica przy Baszcie Lontowej
Tablica przy Baszcie Lontowej


Spod Baszty Lontowej, gdzie powinna być kropka początkowa Szlaku Solnego, wystartowałam po 9:00. Piszę “powinna być”, bo Baszta Lontowa (zwana też Prochową) jest aktualnie w remoncie i kropki na niej nie znalazłam. Zadowoliłam się więc pierwszym znakiem na drzewie kilkadziesiąt metrów dalej.

Najpierw musiałam przejść kawałek przez miasto, więc po drodze zrobiłam jeszcze drobne zakupy na jutrzejsze śniadanie (papryka oraz mały słoiczek majonezu – postanowiłam dołożyć starań, by żywić się na szlaku niskowęglowodanowo i nie odbiegać zbytnio od diety, jaką stosuję w domu).

Na obrzeżach Kołobrzegu trafiłam na rondo, a potem na plac budowy nowej drogi. Trudno tu było znaleźć szlak, który w pewnym momencie odbija w prawo, ale pośród tych wszystkich rozkopów nie zauważyłam tego i nadrobiłam kilkaset metrów na dzień dobry. Szłam wzdłuż drogi i jakoś mi się to zbyt długo wydawało, więc, jak już doszłam na wysokość dużego marketu budowlanego po drugiej stronie, w końcu zagadnęłam o to panią, która akurat jechała z naprzeciwka na rowerze. Pani poinformowała mnie, że poszłam za daleko i powinnam przejść przez przejście dla pieszych przy moście, na którym trwały prace budowlane i tam droga (ul. Chrobrego) poprowadzi mnie już prosto do Budzistowa.

Rzeczywiście – przeszłam pod tym budowanym mostem i dalej chodnikiem doszłam do Budzistowa. Na tym odcinku Szlak Solny jest dość słabo oznaczony. Znaki są, ale niezbyt często malowane, choć droga jest raczej prosta.

Na terenie dzisiejszego Budzistowa archeolodzy odkryli gród jednego z plemion słowiańskich, w którego skład wchodziło podgrodzie – częściowo obwarowane – osada przygrodowa, port na Parsęcie oraz most. W IX wieku istniało tu już grodzisko obronne, zaś w połowie X wieku okoliczne ziemie weszły w skład tworzącego się państwa polskiego. W 1000 roku Bolesław Chrobry ustanowił tu biskupstwo, ale przetrwało ono ledwie kilka lat. W 1013 gród wraz z całym pasem nadmorskim odłączył się od Polski, do której został ponownie włączony w 1107 roku przez Bolesława Krzywoustego i tym razem proces chrystianizacji się powiódł, zakorzeniając tę religię na stałe. W XIII wieku gród był już całkiem spory i został przeniesiony bliżej morza – tworząc początki dzisiejszego Kołobrzegu.

Kościół Św. Jana Chrzciciela w Budzistowie
Kościół Św. Jana Chrzciciela w Budzistowie

Najważniejszym zabytkiem Budzistowa jest Kościół Św. Jana Chrzciciela, który jest najstarszą ceglaną budowlą sakralną na Pomorzu Środkowym. Kościół wybudowano w 1222 roku, a ufundowała go księżna Mirosława, żona księcia pomorskiego Bolesława II. Budowla ulegała różnym zniszczeniom. W XV wieku została odbudowana w stylu gotyckim, a po II Wojnie Światowej – odrestaurowana. Poza tym w Budzistowie znajduje się jeszcze Pałac Eklektyczny z XIX wieku oraz Pałacyk Myśliwski, ale nie zachodziłam tam, bowiem pierwszy jest dziś hotelem, a drugi budynkiem mieszkalnym i trochę brakowało mi na nie czasu.

Minęłam Budzistowo. Szło się całkiem nieźle, choć droga cały czas prowadziła chodnikiem lub asfaltem i niekoniecznie można było liczyć na jakieś pobocze. Na pierwszy kawałek lasu trafiłam dopiero za Starym Miastem. Od razu musiałam użyć sprayu na komary, bo zwietrzyły mnie tam w 15 sekund.

Przejście nad drogą ekspresową S6 - prowadzi tędy szlak, ale nawet nie ma pobocza
Przejście nad drogą ekspresową S6 – prowadzi tędy szlak, ale nawet nie ma pobocza



Obrotach przysiadłam na chwilę na przystanku PKS na przerwę i śniadanie. Chmurzyło się, wiatr się wzmagał i nie zwiastowało to niczego dobrego. Najbardziej na szlaku bałam się deszczu i przemoknięcia wszystkiego. Mam z tym trochę uraz z pierwszej próby przejścia wybrzeża, choć tamta lekcja nauczyła mnie lepiej zabezpieczać rzeczy przed zawilgoceniem.

Bogucinie znów o mały włos nie pomyliłabym drogi, ale coś mnie tknęło, żeby to sprawdzić. I dobrze! Poszłabym sobie drogą Św. Jakuba, zamiast moim czerwonym szlakiem. Aż się prosi, by pójść prosto, ale tam, gdzie droga asfaltowa zatacza ostry łuk w prawo, należy odbić chwilę przed tym zakrętem w lewo. Szutrowa droga prosto to właśnie droga Św. Jakuba. Wprawdzie oba szlaki spotykają się znów w kolejnej miejscowości – Czerninie – ale ja jednak miałam podążać za czerwonymi znaczkami. Wypłowiały znak na starym drzewie po prawej potwierdzał słuszność cofnięcia się i odbicia drogą w lewo.

Pola pomiędzy Bogucinem a Czerninem
Pola pomiędzy Bogucinem a Czerninem


Trasa prowadziła przez pola, na których trwały żniwa. Wszędzie czuć było zapach koszonego zboża, pomieszany z tym specyficznym zapachem powietrza przed deszczem, a po niebie przetaczały się ciężkie, szare i granatowe chmury.

Bardach zrobiłam sobie kolejny postój. Przy lokalnej świetlicy był drewniany stół z ławkami. Podobny, tylko zadaszony, był potem jeszcze kilkaset metrów dalej, a już nieco poza miejscowością trafiłam na stanicę koła łowieckiego Świt, gdzie jest miejsce na ognisko i sporo zadaszonych ławek, ustawionych w okrąg. Na uboczu stała jeszcze wiatka. Teren był otwarty, ale jeśli planujesz tu dłuższy pobyt niż tylko krótki postój na odpoczynek, lepiej byłoby to zapewne uzgodnić z gospodarzami.

Stanica Koła Łowieckiego Świt w Bardach
Stanica Koła Łowieckiego Świt w Bardach


Na tym etapie miałam dosyć…

Prawie 20 km głównie po asfalcie i betonie naprawdę potrafi dać w kość. W dodatku wzięłam tylko buty trekingowe za kostkę, spodziewając się mokrych traw i błota, a lekkie buty zostawiłam, bo miało lać cały tydzień. Nawet przez chwilę miałam spakowane sandały na miękkiej podeszwie, ale ostatecznie je zostawiłam. Żałowałam.

Za Bardami przeszłam mostkiem nad Parsętą i weszłam w las. To był najlepszy odcinek tego dnia. Bardzo przyjemnie mi się szło, mimo że trochę zaczynało kropić. W pewnym momencie szlak skręcał ostro w prawo przez pole, choć na mojej mapie powinien prowadzić prosto. Tym sposobem trafiłam do Piotrowic, które spodziewałam się ominąć.

Tego dnia chciałam dojść do Karlina. Mapa-turystyczna.pl pokazywała 38 km, ale mi wychodziło grubo ponad 40. Poza tym nie byłam pewna przebiegu szlaku – moja papierowa mapa różniła się na tym odcinku bardzo w stosunku do mapy online (okazało się, że mapa-turystyczna ma rację).

W Piotrowicach poprosiłam starszych państwa, którzy siedzieli na werandzie, o wodę. Pani poszła napełnić mi butelkę, a ja zapytałam pana o nocleg w tej miejscowości. Wskazał mi dworek w Kłopotowie, jakieś 2 km dalej, zaznaczając, że nie ma pewności czy mnie przyjmą, bo jak mają Niemców, to mogą nie chcieć. Podziękowałam za wodę i poszłam dalej. Czułam, że wyczerpałam limit kilometrów na dziś. Na skrzyżowaniu stały 3 kobiety i rozmawiały. Je również zapytałam o nocleg. Wskazały mi dom naprzeciwko remizy, żeby tam pytać.

Poszłam i trafiłam na bardzo fajną agroturystykę (pokoje gościnne Tilia) z przemiłą właścicielką. Trochę miałam szczęście, bo doprowadzali swój dom do ładu po robotnikach, którzy tu mieszkali 3 miesiące i dlatego nie mieli akurat żadnych gości. Miałam dach nad głową. Parę chwil później zaczęło padać…

Gospodarstwo Tilia w Piotrowicach
Gospodarstwo Tilia w Piotrowicach

01.08.2023: Piotrowice – Moczyłki (35,91 km)

Wstałam dość wcześnie rano, bo przed 6:00. Umyłam się, spakowałam plecak i miałam zamiar wyjść na szlak chwilę po 7:00, ale właśnie wtedy zaczęło padać. Nie było sensu spieszyć się ze śniadaniem, bo prognozy twierdziły, że około 8:00 powinno już przestać i do popołudnia była szansa na spokój.

Poprzedniego dnia nie doszłam do zaplanowanego punktu, czyli do Karlina, co oznaczało, że byłam jakieś 10 km do tyłu względem planu. Zależało mi, by to w miarę możliwości nadrobić. Dystans minimum określiłam na ten dzień do Białogardu, ale celem było dojście możliwie jak najdalej za Białogard. Tymczasem siedziałam w ciepłej kuchni, jedząc śniadanie złożone z kawy i kupionej wczoraj w Kołobrzegu papryki faszerowanej tuńczykiem z puszki i również nabytym dzień wcześniej majonezem. Deszcz delikatnie stukał o szybę uchylnego okna w spadzistym dachu kuchni.

Śniadanie przed wyruszeniem na szlak
Śniadanie przed wyruszeniem na szlak

Chwilę po 8:00 rzeczywiście przestało padać, więc pozmywałam wszystkie naczynia, spakowałam resztę rzeczy, plecak owinęłam pokrowcem przeciwdeszczowym i ruszyłam na szlak. Zaczęłam w tym samym miejscu, w którym skończyłam wczoraj – przy skrzyżowaniu dróg, gdzie znajduje się przystanek autobusowy.

Na początek czekał mnie marsz po asfaltowej drodze do Kłopotowa. Pobocza praktycznie nie było, więc cieszyłam się, że ruch tu niewielki. Dobrze, że nie skusiłam się na to, by pójść tędy wczoraj, bo moje stopy były bardzo zmęczone twardą nawierzchnią i nie wiem czy bym doszła. W dodatku nie zlokalizowałam tego dworku czy pałacyku. Pewnie był gdzieś na uboczu, bo z drogi go nie widziałam.

Przystanek autobusowy w Piotrowicach
Przystanek autobusowy w Piotrowicach
Asfaltowa droga do Kłopotowa
Asfaltowa droga do Kłopotowa
Krzyż przydrożny w Kłopotowie
Krzyż przydrożny w Kłopotowie

W Kłopotowie minęłam krzyż przydrożny i weszłam do miejscowości. Po obu stronach drogi mijałam kolejne domy, aż od strony jednego z nich usłyszałam: “Good morning!”. Obejrzałam się w tamtą stronę – dwóch mężczyzn siedziało na ganku i jeden z nich mnie pozdrawiał. “Dzień dobry!” – odpowiedziałam, po czym nastąpiła typowa krótka konwersacja z pytaniem dokąd tak idę. Rzuciłam, że do Czaplinka, na co usłyszałam, że to daleko 🙂 Potwierdziłam, że wiem. Panowie życzyli mi zatem miłej wędrówki i dobrego dnia.

Zaraz za Kłopotowem zaczęła się polna droga, która prowadziła aż do Lubiechowa. Kilkukilometrowy odcinek prowadził pośród pól. Byłby cudowny, gdyby nie drobna mżawka, zacinająca z zachodu. Na szczęście po tej stronie drogi rosło więcej drzew, które trochę co jakiś czas osłaniały przed nią. Poza tym było na tyle ciepło, że nie zakładałam kurtki ani nic, bo wilgoć ze mnie parowała mniej więcej w tym samym tempie, co mokłam, moje ubrania więc nie namakały zbytnio, pozostając po prostu lekko wilgotne.

polna droga pomiędzy Kłopotowem a Lubiechowem
Polna droga pomiędzy Kłopotowem a Lubiechowem

W Lubiechowie znów zaczął się asfalt. Miejscami drodze towarzyszyło twarde pobocze i gdzie się dało, szłam właśnie nim. Nie zatrzymywałam się tu, gdyż postanowiłam zrobić sobie dłuższy przystanek na odpoczynek w Karlinie, a to jeszcze parę kilometrów. Minęłam miejscowość, na której skraju znajduje się dawny pałac z parkiem, otoczonym starym murem. Zaraz przed tablicą zaznaczającą granicę Lubiechowa, szlak skręca w lewo i prowadzi drogą rowerową. Oczywiście asfaltową. Na początku, zaraz po prawej stronie, mija się miejsce na odpoczynek z drewnianymi ławkami i stolikami, z których część była kryta, ale nie wyglądało to na szczególnie szczelne.

Szlak Solny pokrywa się na tym odcinku z Drogą Jakubową. Chwilę dosłownie prowadzi wzdłuż zabudowań i łąk, a potem ginie w lesie. Na całej długości ścieżka jest pokryta asfaltem i na niektórych fragmentach ograniczona z obu stron żółtymi barierkami. To bardzo przyjemny fragment. Raz idzie się wąwozem, innym razem szczytem wału pośród lasu, po drodze jest też mostek nad Parsętą. Pięknie. Gdyby tylko nie ten asfalt.

Wiatki i stoliki na początku drogi rowerowej za Lubiechowem w stronę Karlina
Wiatki i stoliki na początku drogi rowerowej za Lubiechowem w stronę Karlina
Parsęta pomiędzy Lubiechowem a Karlinem
Parsęta pomiędzy Lubiechowem a Karlinem
Mostek na Parsęcie pomiędzy Lubiechowem a Karlinem
Mostek na Parsęcie pomiędzy Lubiechowem a Karlinem

Kiedy dotarłam do Karlina, zaczęło dość porządnie padać, dlatego postanowiłam schronić się i odpocząć w pobliskim Bistro Cafe Pub City “U Bodzia”. Już sama nazwa jest cudowna. W cenie Pepsi bez cukru za 7 zł dostałam godzinę odpoczynku na wygodnej kanapie w końcu sali, gdzie było najspokojniej, toaletę i możliwość podładowania telefonu. Postój wprawdzie planowałam krótszy, ale czekałam aż skończy się największy deszcz. Od tego miejsca aparat miałam już schowany w plecaku i zdjęcia robiłam jedynie telefonem.

Karlino jest niewielkim miasteczkiem na Pomorzu i jak wiele podobnych miejsc ma jedną główną ulicę, która przecina prawie całe miasto, stary rynek i niewysoką zabudowę. Nie zostałam dłużej, żeby zobaczyć lepiej to miejsce, bo już sporo czasu mi zeszło na przeczekiwaniu deszczu, a ciągle chciałam zrobić dziś jak najwięcej kilometrów.

Szlak na tym odcinku jest nieźle oznaczony, chociaż zamotałam się chwilę na rynku, bo poszłam prosto w stronę kościoła i Urzędu Miasta, a stamtąd nie widziałam dalej znaków. A trzeba po prostu, wchodząc na rynek ulicą Koszalińską, skręcić w lewo i ruszyć drogą wylotową (ulica Białogardzka) w kierunku Wałcza.

Na początku idzie się ścieżką rowerową, ale po przekroczeniu mostu na Parsęcie niedługo później odbija się w prawo w las. Do Rościna szłam drogą gruntową. Poza kobietą zbierającą grzyby zaraz przy samym Karlinie oraz ekipą wycinającą drzewa w lesie, nie spotkałam po drodze zupełnie nikogo. Dopiero przed samym Rościnem trafiłam na parę jadącą skuterem, która dojechała do skrzyżowania przede mną i zawróciła, stąd wiedziałam, że ta miejscowość powinna być gdzieś niedaleko.

Karlino - rynek i główna ulica
Karlino – rynek i główna ulica
Parsęta koło Karlina
Parsęta koło Karlina
Przejście przez Parsętę za Karlinem
Przejście przez Parsętę za Karlinem

W Rościnie się nie zatrzymywałam, bo chciałam jak najszybciej dojść do Białogardu, gdzie planowałam dłuższy postój na odpoczynek i może jakiś posiłek. Minęłam miejscowość i jak tylko weszłam w las, odbijając od głównej drogi w prawo, zaraz przed znakiem kończącym miejscowość, zaczęło intensywnie padać. Szlak na tym odcinku jest dość zarośnięty, więc szłam przez mokre trawy i wszelką inną roślinność. Już w Karlinie założyłam na siebie pelerynę, żebym w razie czego nie musiała potem przerywać marszu i wyciągać jej z plecaka, ale i tak woda ściekająca po niej moczyła mi nogawki spodni, z których to ściekała dalej na skarpetki i trochę do butów. Dramatu nie było, ale chrzest deszczowy na szlaku został zaliczony.

Droga przez las pomiędzy Rościnem a Białogardem
Droga przez las pomiędzy Rościnem a Białogardem
Parkowa alejka w Białogardzie
Parkowa alejka w Białogardzie

Do Białogardu dotarłam po godzinie 16:00. Minęłam oczyszczalnię ścieków i skręciłam w bardzo ładną alejkę parkową. Prowadziła ona do głównej ulicy- Kołobrzeskiej – i kończyła się przy starym cmentarzu żołnierzy radzieckich.

Postanowiłam, że zatrzymam się na jakąś kawę i może coś do jedzenia w pierwszym barze lub restauracji, jaką zobaczę. W sumie nie byłam głodna, choć od śniadania rano nic nie jadłam, ale potrzebowałam usiąść i odpocząć. Wprawdzie majaczyła mi w głowie myśl, żeby jednak spróbować pociągnąć jak najwięcej przez miasto, a dopiero pod koniec coś znaleźć, ale pierwszy koncept zwyciężył, kiedy moim oczom ukazał się szyld “Bistro Jajo”. Weszłam i to była najlepsza z możliwych decyzji.

W środku nie było prawie nikogo, za to wnętrze sprawiało wrażenie bardzo przytulnego. Zajęłam sobie miejsce gdzieś z boku, żeby swoimi mokrymi i ubłoconymi rzeczami, zwłaszcza butami, nie narobić przesadnego syfu, co nie do końca się udało. Ale pani, która obsługiwała tu gości, była wprost niesamowicie uprzejma. Nic nie stanowiło problemu, mogłam się niczym nie przejmować, nawet znalazła chwilę, żeby ze mną porozmawiać o szlaku i jeżdżeniu samochodem po Szczecinie 😉 Zamówiłam na początek kawę, a chwilę potem za oknem zaczęło się istne oberwanie chmury i burza. Całe szczęście, że nie poszłam nigdzie dalej.

Ostatecznie spędziłam w Bistro Jajo ponad godzinę, wypijając dwie kawy i pałaszując pyszny sernik bez cukru. Byłam zachwycona, że w ogóle mają w menu takie rzeczy, jak keto ciasto (tego akurat nie było) czy po prostu ciasto bez cukru. Pani z obsługi żartowała, że nie wypuści mnie dopóki nie przestanie padać, ale około 17:30 zebrałam się z tego przemiłego miejsca, bo prognozy mówiły, że o 18:00 deszcze powinny już ustać, a ja postanowiłam tego dnia dojść jeszcze do Moczyłek, jakieś 9 km za Białogardem. W sieci znalazłam informację, że jest tam jakaś agroturystyka, więc wydawało mi się to dobrym miejscem na zakończenie dnia.

Rzeczywiście, jak opuszczałam Bistro Jajo jeszcze trochę kropił deszcz, ale niedługo później przestał. Szłam ulicami Białogardu, minęłam dworzec kolejowy, zahaczyłam o aptekę, żeby kupić sobie plastry na odciski, które czułam, że mi się robią na stopach i skierowałam się w stronę krańca miasta. Ulica Moniuszki, którą prowadził szlak, była aktualnie w remoncie i wycięto przy niej wszystkie stare drzewa, na których prawdopodobnie były wymalowane znaki, bo na tym odcinku znakowania nie było w ogóle.

Minęłam basen i stadion miejski Białogardzkiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, po czym weszłam w las ścieżką, prowadzącą wzdłuż rzeczki Liśnicy. Cieszyłam się, że zdecydowałam się nie zostawać w Białogardzie, bo po burzy akurat wyszło piękne słońce, a ja szłam pośród pól i zachwycałam się kolorami. To był naprawdę przyjemny fragment trasy. Nic nie zwiastowało, że grożą mi jeszcze jakieś opady tego dnia, ale nadal szłam w pelerynie, bo nie chciałam jej pakować mokrej i wolałam, aby wyschła na mnie.

Polna droga z Białogardu do Moczyłek
Polna droga z Białogardu do Moczyłek
Moczyłki z chmurą udającą wysokie góry
Moczyłki z chmurą udającą wysokie góry

Do Moczyłek dotarłam około godziny 20:00. Miałam już 36 km w nogach tego dnia i nadzieję na spokojny nocleg. Odnalazłam adres z Internetu, pod którym miała być agroturystyka i… dowiedziałam się, że ten dom został parę lat temu sprzedany i nowy właściciel już nie oferuje noclegów. Trochę mnie to załamało, ale zawsze mogłam złapać jakiegoś stopa do Białogardu, tam przenocować i wrócić następnego dnia rano w to samo miejsce. Podziękowałam panu za wyjaśnienie, życzyłam miłego wieczoru i… odwróciłam się, żeby odejść od bramki, kiedy poczułam silne kłucie w jakimś mięśniu z boku biodra. Nie wiem co tam jest, nie jestem specjalistą, ale przez chwilę myślałam, że już nigdzie w ogóle nie dojdę.

Ból był naprawdę silny. Pomyślałam, że to pewnie jakiś skurcz i że chwilę powoli pochodzę, to powinno być lepiej. Postanowiłam nie przekreślać tych Moczyłek tak od razu, ale jeszcze zadzwonić do paru domów obok czy może nie znają jakiegoś miejsca, w którym bym mogła tu przenocować, bo pan, z którym rozmawiałam, nie znał.

W pierwszym domu, do którego zadzwoniłam, przez domofon zgłosiła się kobieta, która również nie wiedziała o żadnym takim miejscu. Niby żadna tragedia się nie działa, ale ból i zmęczenie spowodowały, że przez chwilę myślałam, że zaraz się rozpłaczę. Wprawdzie miałam ze sobą namiot, ale jakoś nie znajdowałam w sobie odwagi, żeby nocować w nim w lesie. Kobieta wyszła do mnie do bramy i powiedziała mi, że 2 kilometry dalej jest zajazd i że tam powinnam znaleźć nocleg. Kojarzyłam to miejsce z mapy, kiedy analizowałam szlak przed wyjazdem, ale zupełnie o nim zapomniałam.

Podziękowałam jej i poszłam w tamtą stronę. Nie uszłam chyba 500 metrów wzdłuż drogi, a ta sama kobieta (Violetta – jak się później okazało) podjechała po mnie samochodem, oferując, że mnie tam podwiezie. To było tak bardzo miłe, że nie uchodziło wręcz nie skorzystać z pomocy. Na miejscu okazało się, że w zajeździe akurat nocują robotników do prac sezonowych i nie mają ani jednego wolnego miejsca. W związku z tym Violetta zaproponowała, że odwiezie mnie do Białogardu i zadzwoniła do… Bistro Jajo, żeby się upewnić czy mają wolne miejsca. Wychodziło na to, że wróciłabym do miejsca, z którego wyszłam kilka godzin wcześniej (przy tym Bistro działa też hotel). Zaskakujący splot okoliczności 🙂

Wsiadłyśmy do samochodu. Violetta zadzwoniła jeszcze do męża, żeby go uprzedzić, że odwiezie mnie do Białogardu, na co on zaproponował, że może bym jednak została u nich. Okazało się, że mają obok nieduży domek dla gości, z którego mogłam skorzystać. Zadzwoniłam pierwotnie do ich domu, żeby zapytać o jakiś nocleg w okolicy, bo nie byłam pewna na ile mogę dowierzać w tej sprawie informacjom w Internecie, skoro już raz mnie zawiodły, a okazało się, że trafiłam na swoje “szlakowe anioły”, które mi ten nocleg zaoferowały. Byłam tak bardzo wdzięczna, że aż brakowało mi słów. Noc spędziłam zatem w cieple, z możliwością wzięcia prysznica i zrobienia sobie herbaty. No i w końcu przydał mi się do czegoś mój śpiwór 😉

Każdy szlak ma jakieś swoje anioły. To ludzie, którzy dadzą Ci wody, czasem coś do jedzenia, czasem będą dla Ciebie po prostu mili, a czasem przygarną pod swój dach. Violetta i jej mąż byli takimi moimi aniołami na Szlaku Solnym 🙂

02.08.2023: Moczyłki – Tychowo PKP (20,83 km)

Znów obudziłam się wcześnie. Przez chwilę nasłuchiwałam deszczu, ale dom był blisko drogi i słyszałam tylko przejeżdżające samochody. Poruszyłam się i poczułam sztywność nóg. Minęła chwila, zanim rozruszałam je na tyle, aby wstać i zacząć się ogarniać do wyjścia.

Nie padało. Niebo było wprawdzie zachmurzone, ale żadna woda się z niego nie lała. To był dobry znak. Prognozy mówiły, że tego dnia miało być nieco lepiej, może nawet całkiem bez opadów, dlatego chciałam zrobić tyle dystansu, ile się da, bo potem znów zapowiadano deszcze.

Ogarnęłam się, oddałam klucz Violetcie jeszcze raz jej bardzo dziękując za pomoc i ruszyłam na szlak. Wróciłam nań tą samą drogą pomiędzy domami, którą zeszłam poprzedniego dnia. Leśna droga prowadziła pośród sosen i brzóz. Popełniłam błąd nie spojrzawszy na mapę przed wyjściem, a tak miło mi się szło tą ścieżką, że poszłam prosto w las. Tymczasem zaraz po powrocie na szlak, powinnam skręcić znów do Moczyłek, żeby wejść na szutrową drogę przed torami kolejowymi w lewo. W tym samym miejscu, w którym wczoraj Violetta podjechała po mnie samochodem.

Zanim się zorientowałam w swojej pomyłce minęła chwila, więc do powrotu na szlak zrobiłam dodatkowo dobry kilometr do dystansu. Cóż, tak to jest, jak się idzie i nie patrzy w mapę 😉 Na swoje usprawiedliwienie tylko powiem, że od Karlina mapę miałam już tylko w telefonie i starałam się nie używać jej za często, żeby oszczędzać baterie.

Leśna droga za Moczyłkami - wyglądała pięknie, niestety pomyliłam szlak i musiałam się cofnąć
Leśna droga za Moczyłkami – wyglądała pięknie, niestety pomyliłam szlak i musiałam się cofnąć

Szlak Solny od Moczyłek w stronę Tychowa prowadzi najpierw utwardzoną drogą wzdłuż torów kolejowych, a potem odbija nieco w las. Tu już jest mniej płasko, zaczynają się pofałdowania terenu i nawet musiałam wdrapać się na jakiś pagórek. Moczyłki zresztą nie kończą się na dole przy drodze i torach, ale jeszcze ich fragment mija się dalej w lesie, choć to już zaledwie kilka domów. Kawałek za nimi droga prowadzi wąwozem pod górę i można się przez chwilę poczuć prawie jak na Roztoczu.

Cały ten fragment jest bardzo przyjemny. Idzie się leśną drogą, nieco piaszczystą miejscami, więc nawet cieszyłam się, że ostatnie dni dużo padało, bo piasek był dzięki temu dość ubity i buty się w nim nie zapadały. Znakowanie tu było jednak dość słabe. Znaki były w większości mocno wytarte i dość rzadko malowane.

Po drodze minęłam dwa jeziora – Dobrowieckie Małe, które jest ciut dalej od szlaku i jest trochę zarośnięte, więc nawet go nie zauważyłam oraz Dobrowieckie Duże, które jest bliżej. Ma nawet swoją plażę, tego dnia zupełnie pustą. Piękne tereny i cudowny kawałek lasu. Na piasku widziałam odciśnięte ślady dzików, saren oraz inne, których nie potrafiłam zidentyfikować. Jeden z nich przypominał mi trochę trop borsuka, ale pewności nie mam. Może ktoś zna się na tropach zwierząt i może podzielić się swoją wiedzą w komentarzu 🙂

Krzyż przydrożny pomiędzy Moczyłkami a Podborskiem - Szlak Solny
Krzyż przydrożny pomiędzy Moczyłkami a Podborskiem
Droga z Moczyłek do Tychowa
Droga z Moczyłek do Tychowa
Drewniany pomost na jeziorze Dobrowieckim Wielkim
Drewniany pomost na jeziorze Dobrowieckim Wielkim
Jezioro Dobrowieckie Wielkie
Jezioro Dobrowieckie Wielkie
trop leśnego zwierzęcia
Jeden z napotkanych śladów zwierząt na leśnej ścieżce
ślad zwierzęcia w lesie
I jeszcze taki ślad…
trop w lesie
Albo taki ślad… Tych tropów na piasku było dużo róznych 🙂

Przez pierwsze 8 kilometrów starałam się trzymać żwawe tempo. W głowie układałam plan, że mogłabym w Tychowie znaleźć jakiś nocleg, zostawić tam cięższe rzeczy z plecaka i na lekko pójść jeszcze dalej szlakiem, potem wrócić na noc do Tychowa i następnego dnia rano złapać podwózkę do miejsca, gdzie wcześniej doszłam. Dzięki temu mogłabym ukończyć Szlak Solny do piątku. Niestety, ten mięsień przy biodrze, który poprzedniego wieczora naciągnęłam czy coś, zaczął mi się dawać naprawdę ostro we znaki i ból stawał się mocno uciążliwy. Do tego dokładał się jeszcze ból stóp od rozwijającego się przeciążeniowego zapalenia rozcięgien. To samo miałam przy pierwszej próbie przejścia wzdłuż wybrzeża…

W którymś momencie ból był już tak dotkliwy, że ledwo mogłam iść. Musiałam zwolnić tempo marszu i to mocno, co oddalało wizję dojścia do Tychowa w sensownym czasie i w zasadzie przekreślało plany przejścia części szlaku ze lżejszym plecakiem jeszcze dalej. Ponadto, to miało być takie treningowe przejście. Przygotowujące. Za nieco ponad tydzień planowaliśmy z Krzyśkiem przejść Mały Szlak Beskidzki z kontynuacją przez spory kawałek Beskidu Żywieckiego i Śląskiego. Nie mogłam sobie pozwolić na jakąś poważniejszą kontuzję, której mogłabym nie zdążyć wyleczyć.

Ze łzami w oczach zdecydowałam, że Tychowo będzie końcem tego etapu wędrówki, a Szlak Solny w drugiej części zrobię kiedy indziej. Niby nic się nie działo, nie miałam wielkich oczekiwań odnośnie tego szlaku. Ot, tak chciałam się przejść, zobaczyć fajny kawałek Polski, zebrać trochę materiału o trasie, która zdaje się nie być zbyt uczęszczana. A jednak były chwile kiedy szłam i niemal ryczałam do końca nie będąc pewna czy to z bólu, czy z pognębionego ego 😉

Zajęta bólem biodra i skupianiem się na kolejnych krokach, minęłam drogę do Muzeum Zimnej Wojny w Podborsku kompletnie tego nie zauważywszy. I tak nie planowałam w nim wizyty, bo nie miałabym na to czasu, ale wydaje mi się, że ten obiekt wart jest odwiedzenia, jeśli tylko nadarzy się okazja. Widziałam film z jego zwiedzania i było to bardzo ciekawe. Muzeum nie znajduje się w samym Podborsku, ale w bunkrze w środku lasu. Trzeba być bardzo uważnym mijając je, bo na szlaku nie widziałam żadnego drogowskazu, który by do niego kierował (prawdopodobnie jest taki w Podborsku, który Szlak Solny omija).

Zakręt szlaku za Podborskiem, gdzie wychodzi on na asfaltową drogę
Zakręt szlaku za Podborskiem, gdzie wychodzi on na asfaltową drogę
Za miejscem, gdzie szlak spotyka się z asfaltem, trzeba skręcić w lewo i przejść przez mostek
Za miejscem, gdzie szlak spotyka się z asfaltem, trzeba skręcić w lewo i przejść przez mostek
Droga na skraju lasu między Podborskiem a Tychowem
Droga na skraju lasu między Podborskiem a Tychowem
Szlak Solny - odcinek od Podborska do Tychowa
Szlak Solny – odcinek od Podborska do Tychowa. Zadanie dla ambitnych – znajdź znakowanie szlaku na tym obrazku 🙂
Szlak Solny - łąki przed Tychowem
Szlak Solny – łąki przed Tychowem

Do Tychowa wlokłam się w tempie ok. 2-2,5 km na godzinę. Przy takiej prędkości marszu, rozgrzane biodro przestawało trochę boleć (stopy niestety nie), ale w ten sposób nie dałoby się dokądkolwiek sensownie dojść. Ostatnie kilometry z Trzebiszyna dłużyły mi się okropnie, zwłaszcza że znów szłam chodnikiem wzdłuż dość ruchliwej drogi. Do Tychowa dotarłam prawie godzinę przed pociągiem i bardzo żałowałam, że nie dam rady pójść i zobaczyć słynnego Trygława, bo – jakkolwiek stacja PKP nie była jakoś bardzo daleko, choć poza samym miasteczkiem – musiałam jakoś dojść na pociąg. A to z moim tempem zajmowało bardzo dużo czasu.

Ostatnie kilkaset metrów do stacji PKP ze łzami w oczach próbowałam wycisnąć ze swoich nóg co tylko się dało, żeby zdążyć na pociąg o 15:06. Wpadłam na peron z zapasem dosłownie kilku minut. Jeszcze był pusty. Usiadłam na ławce i zdjęłam na chwilę buty, żeby dać stopom odpocząć. Zaraz wjechał na stację pociąg do Poznania. Zignorowałam go, bo oczekiwałam raczej połączenia do Białogardu albo Kołobrzegu. Pociąg stał na stacji, oczekując na spóźniony IC, z którym miał się mijać, a ja siedziałam sobie na ławce obok niego.

W którymś momencie coś mnie tknęło, żeby sprawdzić odjazdy z Tychowa i okazało się, że połączenie do Szczecina, które znalazłam na stronie PKP, obejmuje przesiadkę w Szczecinku i mój pociąg właśnie stoi przede mną, czekając. Niewiele brakowało, a transport, na który z takim wysiłkiem próbowałam zdążyć, odjechałby mi sprzed nosa, a ja dalej siedziałabym na ławce i na niego czekała 😉 Kolejny raz jakaś dobra dusza czuwała nade mną, bo ja ze zmęczenia i bólu miałam jakieś zaćmienia mózgu 😉

m

Koniec części pierwszej

Szlaku Solnego nie udało mi się tym razem przejść w całości, ale mam w planach go dokończyć w późniejszym terminie. W związku z tym za wcześnie jest nieco na jego podsumowania – to zrobię, jak już przejdę całość.

Na tę chwilę mogę o nim powiedzieć, że jest dość łatwy, ale na odcinku od Kołobrzegu do Białogardu jest bardzo dużo asfaltu, co czyni wędrówkę mniej przyjemną. Za Białogardem zaczyna się więcej fragmentów polnych i leśnych. Według mapy przeszłam 80 km, choć aplikacja w telefonie i zegarek wskazują raczej 86-87 km, a poza dwoma fragmentami przed Budzistowem i w Moczyłkach nie gubiłam szlaku (w obu tych miejscach łącznie nie nadłożyłam więcej jak 2 km).

Nie spotkałam przez 3 dni wędrówki nikogo, kto by szedł tym szlakiem. Rowerzystów też nie widziałam wielu i to raczej byli ludzie, którzy lokalnie sobie akurat jechali, nie sądzę, aby pokonywali cały szlak.

Wydaje mi się, że trasa ma potencjał na bycie przyjemną wędrówką na 5-6 dni, ale z ostateczną oceną wstrzymam się do przejścia całości.

Tymczasem zapraszam Cię do obejrzenia relacji z pierwszej części szlaku na Youtube:

2 komentarze

Jula 27 października 2023 - 18:27

Odnoszę wrażenie, że spokojnie można by tę trasę pokonać rowerem tyle tam asfaltu i utwardzonych dróg. O Szlaku Solnym dowiedziałam się dopiero od Ciebie, więc rzeczywiście jest on mało znany, a wydaje się naprawdę przyjemny.
Z zapartym tchem śledziłam Twoje relacje z tej wyprawy na instagramie i w tym momencie nasuwa mi się jedno, to jeszcze nie był Twój czas na tą trasę. Ja miałam podobnie z Bieszczadami. Pierwszy raz jechałam tam z ogromnym entuzjazmem, ambitnymi planami trekkingowymi, a skończyło się na tym, że po jednym dniu na szlaku zdecydowałam się jednak wrócić do domu. Pojechałam tam znowu rok później i dopiero wtedy udało się zrealizować pierwotny plan. Także Szlak Solny jeszcze przed Tobą.
Pozdrawiam

Reply
Dominika 1 grudnia 2023 - 13:36

Zdecydowanie da się ten szlak pokonać rowerem i wówczas byłaby to taka szybka przygoda na weekend, bo teren nie jest trudny, a trasa nie jest tak długa. Zwłaszcza w pierwszej połowie tego asfaltu jest dużo i to jest moim zdaniem – jako piechura – minus. Dlatego tym bardziej żałuję, że musiałam się wycofać w momencie, który dawał nadzieję na zmianę otoczenia i więcej lasu. Może to i nie był mój czas, ale przede wszystkim słabe było moje przygotowanie. Żeby nie powiedzieć: żadne. Trafił się akurat moment, że miałam trochę wolnego czasu, więc od razu jak ten burek urwany z łańcucha się rzuciłam na długie chodzenie 😉 Błąd, który popełniłam już parę razy wcześniej i zawsze kończył się tak samo. Jedno jest pewne: ja ten szlak będę chciała dokończyć i tylko jeszcze nie wiem czy przejść go od początku w całości, czy tylko tę brakującą część. Dzięki Jula! 🙂

Reply

Leave a Comment

* Używając tego formularza, wyrażasz zgodę na przechowywanie Twoich danych przez tę stronę zgodnie z polityką prywatności.

Zobacz więcej

Ta strona potrzebuje ciastek (cookies), żeby poprawnie działać. Bez tego ciężko ją zapędzić do roboty :) Niech żre na zdrowie! Co to za ciastka?